wtorek, 21 lutego 2012

Ucieczki z domu – rozmowa z psychologiem szkolnym

Temat, który zawsze jest na czasie. Do rozmowy z psychologiem skłoniła mnie chwilowa ucieczka kolegi.



J.J: Jakie czynniki wpływają na ucieczkę?
K.M: Pozornie bardzo hedonistyczne - impreza - i wstawienie się na niej, Chłopak, Jest miło, więc nie idą do domu etc., Patrząc głębiej wszyscy "moi" uciekinierzy mają jakieś problemy rodzinne - skonfliktowani rodzice, alkohol w domu, brak wzorców, chęć zwrócenia na siebie uwagi, przemoc w rodzinie...



J.J: Częściej uciekają dziewczyny czy chłopcy?
K.M: Uciekają i dziewczyny i chłopcy... dziewczyny częściej i na krócej (jedna impreza, czy kilka nocek) Raczej nie z zamiarem pozostania na gigancie... Chłopcy znikają na dłużej i trudniej ich znaleźć...

J.J: Jest to zjawisko jednorazowe, czy nie?
K.M: zależy od przypadku - w większości się powtarza..


J.J: Jak pomóc osobom, które uciekały z domu?
K.M: Rozwiązania systemowe obejmujące terapię WSZYSTKICH członków rodziny. Bardzo trudno ich do tego motywować, bo wychodzi się z założenia, że tylko uciekinier MA problem i JEST problemem... o profilaktykę raczej trudno w tym temacie...


J.J: Jak zapobiegać ucieczkom?
K.M: Trzeba znaleźć trop - rozmowy z koleżankami i kolegami


J.J: Czy istnieją statystyki ilości niezgłaszanych ucieczek?
K.M: Czy istnieją statystyki niezgłaszanych ucieczek - nie wiem. Może jakieś wyniki badań ankietowych. My ich nie robimy, bo nie ma takiej potrzeby. Zazwyczaj temat jest zgłaszany na policji, gdyż często rodzice chcą mieć podkładkę do spraw sądowych, że sami spełniają swoje rodzicielskie obowiązki...

poniedziałek, 13 lutego 2012

"I wszyscy już są..."

Od poniedziałku do piątku o 18:00 kilkanaście tysięcy osób ogląda co do powiedzenia ma Włodek Markowicz i Karol Paciorek - dwóch chłopaków z Krakowa z niesamowitą energią i zdolnością przekazu. Sami o sobie piszą "Rozrywkowy felieton publicystyczny". 

W ciągu zaledwie roku kanał Lekko Stronniczy na youtube uzbierał ponad 35000 subskrybentów. Liczba ta powtarza się także na facebooku. Raz na jakiś czas chłopcy organizują spotkania z widzami, tzw "Lekko stronnicze piwo" gdzie fani mają okazję spotkać się z Karolem i Włodkiem, zamienić parę zdań przy przysłowiowym piwku. Niedawno, bo 10 lutego br, odwiedzili Katowickie Oko Miasta. Było to do tej pory najbardziej liczne spotkanie. Obecni mieli okazję uczestniczyć też w nagraniu odcinka na żywo. Pomimo całego zamieszania i mało sprzyjających warunków pogodowych, znaleźli chwilę, żeby ze mną porozmawiać.

Sandra Ledzion: Ile czasu zajmuje wam złożenie odcinka, łącznie z zebraniem materiałów do niego, nagraniem i montażem?
Włodek Markowicz: Wiesz co, samo nagranie zajmuje nie wiele czasu
Karol Paciorek: Cztery godziny!
WM: Nie, to co widzieliście na piwie, to jest nagranie, to jest faktycznie, 11 minut
KP: Ale jeszcze trzeba zmontować!
WM: No tak, montowanie to jest jakieś 3-4 godziny

SL: Spodziewaliście się takiego sukcesu?
KP: Co to jest sukces? Zdefiniuj
SL: Biorąc pod uwagę choćby dzisiejszą frekwencję, a nie jest to jedyne piwo które organizowaliście, dużo osób was ogląda, występy w telewizji i chociażby warsztaty, które przyjechaliście prowadzić, możemy myślę uznać to za sukces?
KP: Ile to jest dużo? Cieszymy się z tego co udało nam się osiągnąć, jakkolwiek zdefiniujesz sukces. Wielu ludzi, paradoksalnie kojarzę z youtube, którzy mają w stosunku do nas dużo mniej wyświetleń, widać olbrzymią radość i robią filmiki o takich wydawać się może prozaicznych tematach...
WM: Inaczej, wbrew pozorom czujemy się tak samo spełnieni jeśli chodzi o Lekko Stronniczego, jak czuliśmy się na pierwszym piwie w Krakowie. Serio, bym się szarpnął ze stwierdzeniem, że tam było..
KP: Lepiej?
WM: Nie wiem czy lepiej, było bardziej osobiście, było około 70 osób.
KP: A nie 40 miliardów jak dziś tutaj.

SL: A wolicie jak jest więcej osób czy mniej?
KP: Fajnie jak jest więcej ludzi, ja się cieszę jeżeli ktoś chciał autograf czy zrobić sobie zdjęcie, ja się bardzo cieszę że on może coś takiego chcieć, bo ogląda to jest w porządku, zupełnie ok, natomiast jak podpisywałem autografy w pewnym momencie mnie chwyciło coś takiego że nawet nie patrzyłem tym ludziom w oczy...
WM: Ja też..
KP: Nie było okazji, patrzysz na kartkę cały czas
WM: Wielki minus w tym przypadku akurat - im więcej ludzi tym mniej tej interakcji, kurcze, nawet nie kojarzę już ludzi.. Przepraszam!

SL: Jak bardzo LS wpłynął na wasze prywatne życie?
KP: No wiesz, zajmuje nam 5 dni w tygodniu!
WM: No to jest naturalne, że zmieniło się nasze życie normalne, prywatne, brakuje czasu.

SL: Ale czujecie się rozpoznawalni?
KP: Czasem nas rozpoznają, najbardziej w Warszawie
WM: Trzeba po prostu chodzić w dużej czapce
SL: I okulary!
WM: No! I jest okej

SL: Różnice w charakterach pomagają wam czy przeszkadzają?
KP: Jakie różnice?! Nie ma żadnych różnic, Włodek lubi "The Social Network", ja nie lubię, jakie różnice!
WM: Zdecydowanie pomagają, ale nie widzę tych różnic! Jak byśmy byli tacy sami to pewnie nie byłoby tej rozmowy
KP: Ej, koksowniki mają!
WM: Nawet ludzie korzystają, bo w Krakowie widziałem koksowniki i stała tylko jedna osoba i to dla lansu, z iPhonem w drugiej ręce
KP: A weź!
WM: Więc, jak byśmy byli tacy sami to byłoby głupie
KP: No, prawie jak ten dym nad Katowicami, on jest głupi
WM: Smog!
KP: Pylicy można dostać! Przemujemy ten wywiad!

SL: Ale co możecie powiedzieć o Katowicach?
KP: Nie mieliśmy okazji zobaczyć, bo byliśmy zajęci od rana, no ale Włodek był pare razy w Katowicach, ja byłem pare razy w Katowicach...
WM: Nie byłem! Serio, to jest mój pierwszy raz! Powiem tak, spodziewałem się mniej, że to jest mniejsze miasto, dziękuję.
KP: No. Trochę jak cały Śląsk jest smutne. Co nie znaczy, że ludzie są smutni
WM: I to ludzie czynią te miasto takim pięknym, Włodek Markowicz

SL: Jest cokolwiek co mogłoby was skłonić do zakończenia LS?
WM: Ktoś z nas musiałby zrezygnować, np wyjechać za granicę.
KP: Jest to jedno z częstszych pytań które uważam za bez sensowne
SL: Przepraszam!
KP: Nie, ale nie jesteś jedyną osobą która o to pyta, nawet ostatnio w telewizji dostaliśmy pytanie "a co jak się rozpadniecie", ale już ci mówię o co chodzi, na przykład jak ktoś zaczyna z kimś chodzić to nie pytasz się go "a kiedy się rozstaniecie?", dlatego uważam to za szukanie dziury w całym, wiesz.
WM: Musimy po prostu wierzyć że będziemy robić to bardzo długo
KP: A to pytanie można zadać inaczej, na przykład "Jak długo zamierzacie jeszcze robić LS?"
WM: To może odpowiemy
KP: Długoooooooo!

SL: Macie jakiś określony target jeśli chodzi o odbiorców? Wiemy, widzowie są rózni, grupy wiekowe są dość rozbierzne. Robicie ten program tak po prostu, po swojemu czy bardziej macie w tym jakiś przekaz pod daną grupę?
WM: Staramy się rozmawiać do ludzi którzy zrozumieją nas w stu procentach, czyli ludzi w naszym wieku. Najłatwiej rozmawia nam się z takimi ludźmi. Oczywiście, jeśli ktoś jest starszy czy młodszy to też okej. Dla mnie naturalnym jest że młodsi ludzie to oglądają, bo fajnie się ogląda tych co są już na studiach, sam bym oglądał, ale raczej staramy się rozmawiać do ludzi, których moglibyśmy uznać za naszych rówieśników.

SL: Najgorsza wada wśród widzów?
KP: KOCHAMY ICH, złe pytanie, czemu nie spytasz za co ich lubimy, tylko czego nie lubimy. Widzowie tworzą ten program w dużej części. Jasne, że mają wady, ale my też mamy, ja mam okulary i nogę w gipsie, a nasi widzownie  są dla nas trochę jak dzieci, takich mamy, takich kochamy.
WM: Jeśli mają już jakieś przywary to jest to niewielki odsetek
KP: W bardzo dużej mierze stworzyli ten program
WM: Poza tym "haters make you famous"

SL: Okej, więc jak wiemy, jesteście w Katowicach z powodu warsztatów Xann, które prowadzicie. Możecie mi powiedzieć, jak się czujecie w roli ekspertów od social media? Bo za takich jesteście w tej chwili postrzegani, sprawia wam jakąś trudność przekazanie wiedzy na ten temat?
KP: Dobre pytanie
WM: Ja osobiście nie mam, jesli ktoś chce posłuchać w jaki sposób my to postrzegamy, bo mam wrażenie że w sposób mniej statystyczny, bardziej doświadczalny
KP: Dużo, dużo mniej statystyczny
WM: Tak, my nie sugerowaliśmy się niczym, jakoś przetrwaliśmy pod początku, do końca. Jesli ktoś chce tego posłuchać to bardzo dobrze, jeśli jeszcze zauważy w tym coś fajnego, to już w ogóle super.
KP: Trzeba chyba byłoby zapytać ludzi którzy byli na warsztatach, czy im się podobało. Ale do tego byłaby potrzebna anonimowa ankieta.

SL: Możemy się czegoś nowego od was spodziewać? Coś nowego na horyzoncie?
KP: TAK, kropka
WM: Jak zaczynasz współpracę komercyjną z firmą, ta firma chce żeby nic nie mówić, więc możemy powiedzieć tyle, że będzie.

SL: I na koniec, jedna złota rada dla początkujących vlogerów?
KP: No, Włodek, jedna rada, bo musi być jakaś jedna, ta złota
WM: Nie każdy będzie Kubą Wojewódzkim. My nie jesteśmy Kubą Wojewódzkim, nie każdy może być. Nie należy się zrażać, my nie możemy poddać się bo nie mamy 100000 wyświetleń na odcinek, a może chcielibyśmy mieć.
KP: Jak się rzadko zgadam z Włodkiem, tak się zgadzam tym razem.
WM: Oczywiście, chodzi o to żeby być sobą. Jeśli zauważymy chociaż małą grupkę ludzi, którzy chcą oglądać, to to wystarczy. Jeśli też jesteś osobą której to wystarczy, to dobrze dla ciebie.


Piwo w Katowicach upłynęło w przemiłej atmosferze i chociaż nie trwało długo, warto było spotkać się z Karolem i Włodkiem. Okazali się tacy sami, jak na swoich filmikach. Normalni, naturalni, sympatyczni i otwarci. Starali się zamienić chociaż kilka zdań z każdym. Jeśli nie byłeś - żałuj! I pojaw się następnym razem. A jeśli do tej pory nie znałeś Włodka i Karola, to już wiedz, że jesteś Lekko Stronniczy!

Przygotowała: Sandra Ledzion

czwartek, 2 lutego 2012

Miss American Dream


źródło: facebook.com/lanadelrey

Lana Del Rey ma usta wypełnione kolagenem, włosy à la księżniczka Disneya i bogatego tatusia. Ale ma również dziwaczny, nie do ujęcia w sztywne ramy głos i dobry pomysł na siebie.

Jej - oficjalnie - debiutancka płyta pojawiła się na rynku muzycznym zaledwie parę dni temu. Przed jej premierą Lana zdążyła już przejść do historii jako gość muzyczny kultowego amerykańskiego programu Saturday Night Live o najkrótszym karierowym stażu. Czy słusznie?

Zanim świat usłyszał o Lanie Del Rey, opisywanej jako „gangsterską Nancy Sinatrę”, w Lake Placid żyła Lizzie Grant. Jak wielu początkujących muzyków dorabiała występując w lokalnych klubach, w międzyczasie pracując na kolejnymi demówkami. Mimo wsparcia finansowego ojca, jej pierwszy self-titled album nie zyskał uznania nawet na najbardziej alternatywnej nowojorskiej scenie, ale ambitna Elizabeth się nie poddała. Nie wnikając w rodzinne koneksje, w 2011 roku podpisała kontrakt z trzema wytwórniami należącym do Universal Music Group. W sieci zostało opublikowane jej debiutancki, utrzymany w nostalgicznych klimatach retro, klip do „Video Games”, a sama zainteresowana zaczęła wymieniać jako źródła swej inspiracji takie ikony jak Elvisa Presleya, Kurta Cobaina oraz… Britney Spears. I tak w wielkim skrócie rozpoczął się szał na Lanę.

Zaledwie kilkoma umieszczonymi na YouTubie kawałkami podbiła serca tysięcy fanów, przez następne miesiące niecierpliwie oczekujących pełnoprawnej EP-ki. Trzydziestego stycznia 2012 krążek Born To Die w końcu trafił do sklepów.

Otwiera go tytułowy singiel, który jasno nakreśla świat, do jakiego wstąpimy na następne pięćdziesiąt minut (w wersji deluxe: godzinę). Melancholijny, senny i urzekający. Wokal Lany brzmi jakby nieco od niechcenia, jakby starała się przezeń wyrazić „nic nie poradzę, że pokochacie ten kawałek”. Teledysk do utworu, z gościnnym udziałem modela Bradleya Soileau, jest zmysłowy i przywodzi na myśl nienapisaną jeszcze antybaśń z pewnością nie dla dzieci.

Pierwsza połowa płyty to pewne uderzenie producentów, „na zachętę”, znanymi już szerszej publiczności utworami. „Blue Jeans”, „Video Games” nie są dla fanów żadną nowością. „Diet Mtn Dew” nieco różni się od publikowanej wcześniej wersji. „National Anthem”  stanowi słoneczne preludium do najlepszego kawałka na albumie – „Dark Paradise”, depresyjne i duszące, a jednocześnie chyba najbardziej szczere ze wszystkich.

„Radio”, „Carmen” i „Million Dollar Man” musiałam przesłuchiwać po kilka razy – przy Born To Die puszczonym w tle pracy, nie zorientowałam się, że to trzy różne piosenki.

Wykonywane wcześniej wyłącznie na koncertach „Summertime Sadness” oraz „This Is What Makes Us Girls” stanowią udaną klamrę kompozycyjną całości. Ale na tym kończy się standardowa wersja krążka, pozostawiając spory niedosyt. Edycja deluxe, niestety, nie ratuje sytuacji – „Without You” i „Lucky Ones” znów zlewają się w jedno, z kolei obecność „Lolity” uważam za zupełnie niepotrzebną, skoro do Nobakova nawiązuje już bardzo dobre „Off to the Races”. Light of my life, fire of my loins – śpiewa w niej Lana, cytując pierwsze linijki jednej z najbardziej kontrowersyjnych powieści dwudziestego wieku.

Jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało, Lanę Del Rey albo się go kocha, albo nienawidzi. Jej głos może z początku interesować, ale gdy nie stanowi już nowości, staje się wyjątkowo wtórny i słychać w nim brak ingerencji tzw. vocal couch*.  Born To Die to śliczna wydmuszka. Piękne melodie okraszone pustymi tekstami, których nie ratuje nawet wokal.

Czy to jednak przekreśla Lanę? Obserwując ją zamkniętą we własnej bajce, nie zauważamy, że tak naprawdę to kolejna wykreowana przed wielką wytwórnię persona. Chcielibyśmy więcej. Skoro sprawia pozory artystki ambitnej, niech taką będzie, prawda? Tylko po co? Dawno nie było słychać o tak dobrej artystce pop, muzyki z definicji popularnej, łatwej i przyjemnej. A także, co obecnie może zaskakiwać, zwyczajnie ładnej.

Słuchając Katy Perry czy Jessie J, dziewczyn „tworzonych” w podobny sposób co Del Rey, nie potrafię rozróżnić ich utworów. Nawet wielbiona niedawno Gaga stała się wtórna, a jej ostatni krążek okazał się medialną klapą. Lana może i jest schematyczna, ale w swojej kategorii, przynajmniej na razie, pozostaje jedyna.  Jak każdy produkt, pewnie wkrótce zostanie odłożona na półkę, gdy jej miejsce w grze zajmie nowa zawodniczka, ale do tego czasu chyba warto dać jej szansę. Chociażby po to, by wypełnić czymś czekanie.


Wiktoria Uljanowska

Mam wrażenie, że polskie określenie nauczyciel śpiewu nie oddaje w  pełni kwestii prowadzenia artysty, mentorstwa.