Jeremi Przybora wszystko miał
posegregowane, najdrobniejsza notatka musiała znaleźć określone miejsce, każdy
świstek świetnie znał swoje przeznaczenie i na krok nie ośmielał się ruszyć z
szuflady. Pewnego dnia Jeremi dzwoni do Magdy Umer, mówi „to ważne”, mówi
„przyjeżdżaj”, więc Magda przyjeżdża natychmiast, dostaje wielką, brązową
kopertę z napisem „Agnieszka” i szalenie odpowiedzialne zadanie – ocalić od
zapomnienia obszerną korespondencję. Tak wszystko się zaczyna.
Dzisiaj dzięki nieocenionej pracy
Magdy Umer możemy już czytać „Listy na wyczerpanym papierze” Agnieszki
Osieckiej i Jeremiego Przybory – poetki, która bardzo nie chciała zostać
Colombiną z marzeń sennych i poety żywiącego do uszu owej Colombiny uczucie
szczególne. Pełna nieustannego puszczania oka, humoru i tęsknoty, ironii i
niepokoju, wzruszająca epistolografia pozwala wniknąć oczarowanemu,
zafascynowanemu i nieco wścibskiemu czytelnikowi w niezwykłą, trudną do opisania
relację autorki pięknych piosenek, które nucimy od lat, tak bliskich i znanych,
jakby napisane były przed chwilą i to właśnie wyłącznie dla nas oraz starszego od niej o dwadzieścia lat
współtwórcy Kabaretu Starszych Panów.
„Bądź cieplejsza o dwa (2) słoneczka,
nie więcej – dobrze?” prosi tekściarz pewnej wiosny, wiosny IV zjazdu PZPR,
premiery „Skąpanych w ogniu” i czarnego od podpisów listu w sprawie
ograniczenia cenzury, a dla Osieckiej i Przybory – wiosny pierwszej. Tak krok
po kroku rozwija się krótka opowieść o parze poetów, kilku zasuszonych
kwiatach, zdjęciach, wielkiej kulturze, ciepłym humorze, ciętym języku,
dystansie i śmiechu przez łzy. Początkowo trochę „na lipę” i z przyzwyczajenia
zaczyna się pisanie bardzo ładnych listów, układanie zdań długich jak wiosenne
dżdżownice i ślicznych jak eleganckie krawaty Jerzego Wasowskiego. Agnieszka i
Jeremi wysyłają sobie takie niewielkie karuzele miłosnych dżdżownic, mówiąc o
niepewności, fascynacji, swoich słabostkach, pretensjach, małych tęsknotach i
małych radościach. Na tle ich dialogu huczy życie literackie powojennej Polski,
a wieczorami w warszawskim SPATiFie
snuje się dyskusje nad czerwonym winem. W bajecznej elegancji
tajemniczych „tamtych czasów”, pełnych dobrze wychowanych ludzi nazwanych przez
Osiecką „Ostatnimi Mohikanami”, o których lubimy czytać i myśleć z przyjemną
nostalgią, biorą górę zupełnie zwykłe rozterki, ziarenko rozpaczy i trochę
smutku. Każdy list słynnych tekściarzy jest podejmowaną na nowo próbą
nawiązania dialogu z drugą osobą. Dzieje się to wszystko w kryzysowych
warunkach klimatycznych, podczas gdy
dialog pomimo najlepszych starań niezmiennie rwie się w strzępy, jest pełen
niedomówień i niebezpiecznie zaczyna przypominać dwa równoległe monologi
połączone w groteskowym, kakofonicznym duecie. Tak to już bywa z defektami
języka.
Pomimo tej kłopotliwej niemocy
łata się przecież dialog, zakleja kolejną kopertę, a pretensje tłumaczy takimi
słowami, których braku publikacji literatura polska nie wybaczyłaby na pewno.
Ostatecznie wysyła się list, bez szczególnego powodu, „ale żeby sobie podłużyć
ręce, które się wyciągają z drugiego brzegu rzeki bardzo szerokiej”.
Anna Majewska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz