wtorek, 17 stycznia 2012

Listy na wyczerpanym papierze


Jeremi Przybora wszystko miał posegregowane, najdrobniejsza notatka musiała znaleźć określone miejsce, każdy świstek świetnie znał swoje przeznaczenie i na krok nie ośmielał się ruszyć z szuflady. Pewnego dnia Jeremi dzwoni do Magdy Umer, mówi „to ważne”, mówi „przyjeżdżaj”, więc Magda przyjeżdża natychmiast, dostaje wielką, brązową kopertę z napisem „Agnieszka” i szalenie odpowiedzialne zadanie – ocalić od zapomnienia obszerną korespondencję. Tak wszystko się zaczyna.

Dzisiaj dzięki nieocenionej pracy Magdy Umer możemy już czytać „Listy na wyczerpanym papierze” Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory – poetki, która bardzo nie chciała zostać Colombiną z marzeń sennych i poety żywiącego do uszu owej Colombiny uczucie szczególne. Pełna nieustannego puszczania oka, humoru i tęsknoty, ironii i niepokoju, wzruszająca epistolografia pozwala wniknąć oczarowanemu, zafascynowanemu i nieco wścibskiemu czytelnikowi w niezwykłą, trudną do opisania relację autorki pięknych piosenek, które nucimy od lat, tak bliskich i znanych, jakby napisane były przed chwilą i to właśnie wyłącznie dla nas  oraz starszego od niej o dwadzieścia lat współtwórcy Kabaretu Starszych Panów.

„Bądź cieplejsza o dwa (2) słoneczka, nie więcej – dobrze?” prosi tekściarz pewnej wiosny, wiosny IV zjazdu PZPR, premiery „Skąpanych w ogniu” i czarnego od podpisów listu w sprawie ograniczenia cenzury, a dla Osieckiej i Przybory – wiosny pierwszej. Tak krok po kroku rozwija się krótka opowieść o parze poetów, kilku zasuszonych kwiatach, zdjęciach, wielkiej kulturze, ciepłym humorze, ciętym języku, dystansie i śmiechu przez łzy. Początkowo trochę „na lipę” i z przyzwyczajenia zaczyna się pisanie bardzo ładnych listów, układanie zdań długich jak wiosenne dżdżownice i ślicznych jak eleganckie krawaty Jerzego Wasowskiego. Agnieszka i Jeremi wysyłają sobie takie niewielkie karuzele miłosnych dżdżownic, mówiąc o niepewności, fascynacji, swoich słabostkach, pretensjach, małych tęsknotach i małych radościach. Na tle ich dialogu huczy życie literackie powojennej Polski, a wieczorami w warszawskim SPATiFie  snuje się dyskusje nad czerwonym winem. W bajecznej elegancji tajemniczych „tamtych czasów”, pełnych dobrze wychowanych ludzi nazwanych przez Osiecką „Ostatnimi Mohikanami”, o których lubimy czytać i myśleć z przyjemną nostalgią, biorą górę zupełnie zwykłe rozterki, ziarenko rozpaczy i trochę smutku. Każdy list słynnych tekściarzy jest podejmowaną na nowo próbą nawiązania dialogu z drugą osobą. Dzieje się to wszystko w kryzysowych warunkach klimatycznych, podczas  gdy dialog pomimo najlepszych starań niezmiennie rwie się w strzępy, jest pełen niedomówień i niebezpiecznie zaczyna przypominać dwa równoległe monologi połączone w groteskowym, kakofonicznym duecie. Tak to już bywa z defektami języka.

Pomimo tej kłopotliwej niemocy łata się przecież dialog, zakleja kolejną kopertę, a pretensje tłumaczy takimi słowami, których braku publikacji literatura polska nie wybaczyłaby na pewno. Ostatecznie wysyła się list, bez szczególnego powodu, „ale żeby sobie podłużyć ręce, które się wyciągają z drugiego brzegu rzeki bardzo szerokiej”.

Anna Majewska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz