„JaHoo” to młody zespół wykonujący muzykę reggae. W pierwszym roku działalności udało im dostać się na najbardziej prestiżowy festiwal „Ostróda Reggae Festiwal”. Jak tego dokonali? Jak widzą swoją przyszłość? Rozmowa z Tomaszem „ToKiem” Królem, Tomaszem „dr Youngiem” Płonką i Andrzejem „Totentonem” Szymańskim - członkami zespołu „JaHoo”.
Jakub Jurkiewicz: Zespół powstał pod koniec 2009 roku. Jak przygotowywaliście się do pierwszego koncertu?
ToK: Przygotowywaliśmy długo i ciężko. Głównym problemem było zgranie zespołu, musieliśmy długo ćwiczyć. Nie sądzę jednak, żeby było to bardzo trudne doświadczenie.
drYoung: Mogę dopowiedzieć o pierwszym koncercie. Tomek powiedział, że długo ćwiczyliśmy... Moim zdaniem było to krótko; poszło bardzo szybko, jak na zespół dziesięcioosobowy. Spotykamy się raz na tydzień lub raz na dwa tygodnie. Pierwszy, premierowy koncert zagraliśmy w Rock'a Clubie, tam gdzie kiedyś istniał klub studencki Gwarek i debiutował legendarny gliwicki zespół reggae - R.A.P. Chcieliśmy zrobić podobnie. Przy naszej, gliwickiej publice.
drYoung: Mogę dopowiedzieć o pierwszym koncercie. Tomek powiedział, że długo ćwiczyliśmy... Moim zdaniem było to krótko; poszło bardzo szybko, jak na zespół dziesięcioosobowy. Spotykamy się raz na tydzień lub raz na dwa tygodnie. Pierwszy, premierowy koncert zagraliśmy w Rock'a Clubie, tam gdzie kiedyś istniał klub studencki Gwarek i debiutował legendarny gliwicki zespół reggae - R.A.P. Chcieliśmy zrobić podobnie. Przy naszej, gliwickiej publice.
JJ: Już w pierwszym roku działalności dotarliście na „Ostróda Reggae Festiwal”. Jak było z waszym wybiciem się?
ToK: Wybiliśmy się, bo jesteśmy dobrzy i dobrze gramy… (śmiech). Myślę, że duże znaczenie miała płyta. Nagraliśmy ją w maju. Jej premiera była na festiwalu w Ostródzie 11.08.2011r. Naszym głównym celem w tym roku było zagranie na tym właśnie festiwalu. Wcześniejsze koncerty były przygotowaniem do niego. Chcieliśmy dobrze wypaść. To nam się udało.
drYoung: Mówią o nas, że gramy trochę inaczej. W starym stylu, na który mało kto się porywa. Jest to troszeczkę inne reggae niż najbardziej popularne w Polsce. To daje nam możliwość wypełniania pewnej „niszy”.
drYoung: Mówią o nas, że gramy trochę inaczej. W starym stylu, na który mało kto się porywa. Jest to troszeczkę inne reggae niż najbardziej popularne w Polsce. To daje nam możliwość wypełniania pewnej „niszy”.
JJ: Jak było w Ostródzie?
ToK: Koncert tam był bardzo fajny. Wyjazd do Ostródy był dla nas ukoronowaniem pewnego etapu, do którego chcieliśmy dojść. Ostróda to miejsce magiczne dla każdego wykonawcy muzyki reggae w tym kraju, atmosfera tego festiwalu jest niepowtarzalna.
JJ: W jaki sposób powstają nowe kawałki?
ToK: Spotykamy się i gramy. Raz, dwa razy w tygodniu. W zależności jak pozwala na to czas. Próby robimy w mniejszym składzie. Na nich „dżemujemy” i wymyślamy nowe numery. Najczęściej jednak ktoś przynosi pomysł na temat utworu – może to być np. refren wokalny, albo tzw. riddim. Staramy się układać frazy wokalne i do nich pisać teksty sugerując się klimatem muzyki i ilością sylab we frazie wokalnej, rzadko na odwrót. Potem nagrywamy to w kilku wersjach, kilku tempach, wybieramy to co najlepsze. Rozsyłamy mp3 po wszystkich i kombinujemy. Każdy w domu; osobno Na próbie znów testujemy te pomysły, nagrywamy, stwierdzamy czy się nadaje i tak powstaje utwór. Czasami potrafimy utwór wraz z tekstem zrobić na jednej próbie, ale bywa tak, że trwa to kilka tygodni, żeby dotrzeć do ostatecznej formy.
drYoung: Co trzeci wychodzi, a reszta odpada….
ToK: Obecnie na koncertach wykonujemy dwa numery, których nie ma na naszej płycie. Są to „Love fire” i „Love all around”. Gramy je od dwóch miesięcy. Przygotowujemy materiał na nową płytę.
drYoung: Co trzeci wychodzi, a reszta odpada….
ToK: Obecnie na koncertach wykonujemy dwa numery, których nie ma na naszej płycie. Są to „Love fire” i „Love all around”. Gramy je od dwóch miesięcy. Przygotowujemy materiał na nową płytę.
drYoung: Utworów mamy na dwa krążki, tylko nikt nie chce nas wpuścić na scenę na dwie godziny. Gdy ktoś słyszy, że gramy ponad godzinę, to robi wielkie oczy.
ToK: Motywem naszej pierwszej płyty jest „dobre słowo”. Druga płyta będzie miła inny motyw przewodni, ale można się domyślić jaki, skoro mówiłem o dwóch nowych numerach.
ToK: Motywem naszej pierwszej płyty jest „dobre słowo”. Druga płyta będzie miła inny motyw przewodni, ale można się domyślić jaki, skoro mówiłem o dwóch nowych numerach.
JJ: Czy macie jakiś kawałek, który szczególnie lubicie wykonywać?
Totenton: Każdy kawałek to pewna historia z naszego życia. Nie chciałbym faworyzować żadnego, ale ja najbardziej lubię te wywrotowe, czyli np. „Deszcz”.
Totenton: Każdy kawałek to pewna historia z naszego życia. Nie chciałbym faworyzować żadnego, ale ja najbardziej lubię te wywrotowe, czyli np. „Deszcz”.
JJ: Gracie roots reggae. Czy jesteście nastawieni na inne nurty?
drYoung: Jeśli już szufladkować, to określiłbym to jako „conscious reggae”, jak to inni mówią. Inspirujemy się muzyką ze złotej ery reggae, czyli z lat 70-tych i początek 80-tych. Głównie rootsową ale i dubem i rock steady. Dla mnie „roots” w odniesieniu do naszej muzyki to trochę za daleko idący komplement.
ToK: Jednak wiele polskich zespołów, z którymi gramy określa naszą muzykę jako bardziej „rootsową” niż ich. Moim zdaniem gramy bardzo prostą muzykę, łatwą w odbiorze, nie udziwniamy nic na siłę.
JJ: Czy przytrafiła wam się jakaś ciekawa historia?
drYoung: Staramy się unikać dziwnych przygód. Jesteśmy zorganizowani logistycznie, do grania podchodzimy poważnie, z szacunkiem do słuchacza, więc nie pozwalamy sobie przed koncertami na jakieś „numery”. Może jest to nudniejsze, ale bardziej odpowiedzialne. Pomimo tego mieliśmy śmieszną historię. Rozwieszamy sobie plakaty, gdy nagle widzimy, że w naszą stronę idzie dwóch strażników Straży Miejskiej. Dorwali nas i wlepili nam mandaty. Byliśmy na to przygotowani mentalnie. Kiedy meldowali się do centrali, powiedzieli z dziką satysfakcją „mamy ich!”, jakby złapali co najmniej Paramonowa. Okazało się, że centrum monitoringu wysłało za nami kilka patroli....
Totenton: Przy dalszej rozmowie okazało się, że jeden z panów strażników gra na saksofonie i jest wspólnym znajomym, a drugi jara się Sizzlą, w ogóle reggae, dancehallem. Tego wieczoru więcej pieniędzy wydaliśmy na mandaty, niż dostaliśmy za granie, także wszystko było społecznie (śmiech).
JJ: Jakie wskazówki macie dla zaczynających granie?
drYoung: Apeluję o to, żeby przede wszystkim słuchać, a następnie ćwiczyć. Jeżeli ktoś myśli, że wyjdzie na scenę po miesiącu, czy dwóch grania, to się myli. Później wychodzi kwadratowe reggae, kwadratowy rock'n roll, czy blues, który nie jest bluesem. Cierpliwość, praca i odrobina talentu. Jeśli ktoś nie lubi ćwiczyć, niech się nie zabiera za sztukę bo tylko ją okaleczy, choćby miał talent. Tak jak do słuchacza, tak do sztuki trzeba mieć szacunek i pokorę. Lubię czasem posłuchać ulicznych grajków, młodych zespołów, grających na żywo i z sercem. Nawet jeśli nie jest to doskonałe, to nie oszukane, jak wiele gwiazd występujących z playbacku. Gwiazdy muzyki to tylko szczyt piramidy, w której ważny jest każdy kamień, nawet ten stojący u jej podstawy. Zauważam, że młodzi ludzie zanim czegoś się nauczą, już chcą zdobyć sławę i popularność, żeby najlepiej wystąpić w telewizji. Mają tzw „parcie na szkło”. Ja, wracając do grania, po 10 latach przerwy, musiałem nadrabiać zaległości z czasów, gdy mniej ćwiczyłem. Dziś nauka pewnych zagrywek zajmuje mi o wiele więcej czasu. Trzeba wykorzystać go, aby osiągnąć pewien poziom, bo wymagania publiczności rosną. Chodzi o to, żeby nie stać się tymi, którzy by sprostać wymaganiom stosują oszustwo, jak playback czy sampling (tłum. – widzisz na scenie trio, a słyszysz sextet, bo z komputera puszczany jest podkład kolejnych 3 instrumentów). Trzeba grać standardy, naśladując mistrzów, zaczynając od rzeczy prostych a dopiero potem przejść do trudniejszych. Nie należy tworzyć własnej muzyki, dopóki nie nauczy się choć kilku utworów innych wykonawców.
ToK: Nie „gwiazdorzyć”. Zawsze miło jest być oklaskiwanym na scenie, ale przede wszystkim trzeba do tego podchodzić poważnie. To jest najważniejsze. Miałem przygody z graniem, gdzie chodziło o to, żeby się wspólnie napić i pobawić. To mi nie odpowiada. W tej chwili nie podchodzimy tak do tego. Oczywiście, że spotkamy się czasami i napijemy „herbaty”, ale nie na tym się skupiamy. Do dzisiaj przychodzą do nas ludzie, którzy chcą spróbować śpiewać. Zapraszamy ich czasem na próby. Często wydaje się im, że umieją śpiewać, bo stoją przed lustrem i śpiewają do siebie. Wielokrotnie powtarzała się historyjka, że przychodzili, poświęcaliśmy im czas i nic nie wychodziło, bo nie mieli głosów, a często też słuchu.
JJ: Dziękuję za rozmowę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz