sobota, 8 października 2011

Fotografia znaczy malować świat


W Willi Caro odbył się dziś wykład Ewy Kuryluk „Ars i foto”, będący zwieńczeniem tygodniowego pobytu artystki w Gliwicach.

Słysząc wcześniej skrajne opinie na temat malarki (fotografki? twórczyni instalacji? Jak sama przyznaje – Nie myślę w ogóle w „kategoriach”), z chęcią znalazłam dla siebie miejsce na sali, by skonfrontować owe podzielone zdania z własnymi odczuciami. Wbrew obawom, Kuryluk zaprezentowała się jako osoba niezwykle ciepła i otwarta. Z uśmiechem opowiadała o początkach swojej twórczości i fascynacji powiązania malarstwa z fotografią, dziedzin tak sobie różnych, a jednocześnie tak podobnych.

Nastoletniej Kuryluk, kopiującej obrazy Pietera Brugela, podziwiającej postimpresjonistów, nie śniło się nawet, że w przyszłości sama mogłaby jeździć ze swoimi pracami po świecie. „Nie posiadam talentu, który pozwoliłby mi stać się czymś więcej niż przeciętną malarką”, zanotowała jako piętnastolatka. Przeciętność nie wchodziła w rachubę, w związku z tym postanowiła szukać drogi dla siebie. I choć nie przestawała malować (stosunkowo późno w swojej karierze zrezygnowała z pędzla), coraz bardziej pasjonowało ją jak przedstawić i manipulować rzeczywistością za pomocą fotografii. Zaczęła robić autoportrety z samowyzwalacza, ukazując siebie na zdjęciach taką, jak w danej chwili chciała być widziana. Byłam słabego zdrowia. Nie chciałam ich nikomu pokazywać wcześniej niż dwadzieścia lat po śmierci – wspomina dzisiaj. To była swoista dokumentacja siebie. To, czego szukała jako artystka, odnalazła w hiperrealizmie.

Na wystawie znajdziemy zarówno wpasowujące się w jego nurt wspomniane już intymne autoportrety Kuryluk sprzed lat kilkunastu, jak i te nowsze, kontrastujące z nimi swoistą teatralnością. Specjalnie na potrzeby prezentacji prac artystki w Gliwicach powstał „Konik”, wieńczący cykl dziesięciu instalacji na świetlistym tle. Dziecięca naiwność balansuje tu na granicy banalności i kiczu, osobiście uważam go za najsłabszy punkt wystawy. O wiele bardziej przypadły mi do gustu fragmenty instalacji amerykańskich: „Krzesła” oraz „Teatr miłości”, całuny przedstawiające osobiste dramaty i szczęścia, niewątpliwie inspirowane legendą o chuście Weroniki, kilkukrotnie przywołanej we wspomnieniach podczas wykładu. Obrazy-kolaże nie wszystkim przypadną do gustu, ale z pewnością pozostaną na długo w pamięci. Wizje te na płótnie, niczym kartki z pamiętnika, refleksje nad chwilą niepozbawione wyrzutów sumienia dręczą, niepokoją. Nie można pozostać wobec nich obojętnym.

Aleksandra Wojtkiewicz, absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim, obecnie pracująca w National Gallery w Edynburgu, określa sztukę Kuryluk jako „oscylację między narracją, a obrazowaniem”. Życie i sztuka są tu jak osoba i cień, nierozdzielne, uzupełniające się wzajemnie – pisze w swoim komentarzu do wystawy. Przekrój wybranych prac artystki z różnych okresów Jej twórczości można będzie oglądać w gliwickiej Czytelni Sztuki przy ul. Dolnych Wałów 8a do 27 listopada.






Wiktoria Uljanowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz