poniedziałek, 31 października 2011


BOLSHOI BALLET SEASON 2011/12
W sezonie 2011/2012 kino AMOK proponuje widzom udział w 5 transmisjach baletów Teatru Bolszoj. Balety do muzyki Czajkowskiego, Szostakowicza, Głazunowa, Pugniego i Adama w wykonaniu najwybitniejszych artystów gwarantują niezapomniane wrażenia.
Drugim, obok „The Metropolitan Opera: Live in HD" projektem, którego realizacja jest możliwa dzięki najnowszemu projektorowi cyfrowemu, są transmisje spektakli baletowych z Teatru Bolszoj w Moskwie. Balet Bolszoj i Opera Bolszoj należą do najstarszych i największych zespołów baletowych i operowych na świecie - każdy widz otrzyma zatem możliwość uczestnictwa w wydarzeniach artystycznych na światowym poziomie. Teatr Bolszoj jest międzynarodowym symbolem rosyjskiej kultury, a jego zespół należy do największych i najdoskonalszych na świecie, będąc powszechnie kojarzonym z niezwykłym przepychem realizacji scenicznych. Repertuar Baletu Teatru Bolszoj, zawiera zarówno arcydzieła klasyki baletowej, jak i produkcje nowoczesne. Obecny dyrektor artystyczny Yuri Burlaka szczególnie ceni dzieła XIX-wieczne, wystawiane w oparciu o oryginalne choreografie.
Wszystkich melomanów i wielbicieli sztuki baletowej serdecznie zapraszamy.
Więcej informacji dotyczących spektaklu oraz rezerwacji biletów możemy uzyskać na stronie internetowej: www.amok.gliwice.pl
Kasia Baryn

Jesika - dziewczyna, która śpiewa po śląsku

Wrażliwa, skromna i pełna nowych pomysłów. To tylko kilka zalet, które moglibyśmy wymienić. Dziewczyna ze Śląska, która mimo pełnego buntu wieku nastoletniego, potrafiła odnaleźć muzykę, która w pełni odzwierciedla jej duszę. Jesika Piętak, sprzeciwia się schematom i śpiewa gwarą. Ma dopiero 16 lat, a od roku jest jedną z czołowych wokalistek na scenie śląskiej piosenki. Dziewczyna sama pisze teksty i muzykę do swoich piosenek, a swój pierwszy utwór - "Szczęścia Blask", napisała w wieku 14 lat. Wtedy to właśnie zaczęło ją promować Radio Piekary. Lubimy ją zwłaszcza za to, że nie jest dla niej problemem fakt, że nie śpiewa w zbyt popularnym gatunku. Dobrze czuje się w tym co robi, a robi to naprawdę dobrze.

Kasia Baryn: Od ilu lat śpiewasz?

Jesika Piętak: Śpiewam od najmłodszych lat, ale jeśli chodzi o rozgłośnie radiowe i telewizyjne, to od ponad roku.

K.B: Czy planujesz wydać płytę?

J.P: Oczywiście - planuję wydać płytę. Jestem w trakcie przygotowywania materiału i z mojej strony jest gotowy, gdyż sama piszę teksty i muzykę do moich piosenek. Niestety, wszystko trwa. Na początku przyszłego roku płyta powinna się jednak ukazać.

K.B: Jaka była Twoja ulubiona piosenka w dzieciństwie?

J.P.
No cóż, raczej nie miałam ulubionej piosenki, gdyż bardzo dużo słuchałam muzyki i z czasem moje upodobania się zmieniały.

K.B: Jakiej muzyki słuchasz na co dzień?

J.P. Na co dzień słucham różnej muzyki, nie chcę określać jakiego dokładnie gatunku, bo uważam, że każdy rodzaj muzyki jest na swój sposób ciekawy.


K.B: Masz swojego idola, dzięki któremu droga w karierze muzycznej jest łatwiejsza?

J.P. Droga w karierze muzycznej jest bardzo trudna. Nie mam swojego idola, ale nawet gdybym miała to myślę, że i tak nie byłoby mi łatwiej. Ta droga wymaga dużo poświęceń, wytrwałości i wielu lat ciężkiej pracy. Teraz jestem już absolwentką szkoły muzycznej, ale gdy się tam uczyłam to było mi bardzo ciężko pogodzić dwie szkoły. Cieszę się, że teraz mogę spełniać swoje marzenia.

K.B: Jakie masz muzyczne plany na przyszłość?

J.P: Moje muzyczne plany na przyszłość to przede wszystkim wydać płytę, oraz trafić do jak najszerszej liczby odbiorców. Chciałabym, aby moje piosenki, moja twórczość podobała się ludziom w każdym wieku i aby mnie wspierali. Jeśli ludzie dobrze reagują na mnie, na moją muzykę i fajnie się ze mną bawią to sprawia mi największą przyjemność i satysfakcję.

Kasia Baryn

sobota, 29 października 2011

Otwarcie stadionu miejskiego

W poniedziałek rusza sprzedaż biletów na oficjalne otwarcie Stadionu Miejskiego Piast. Kibice w końcu się doczekali - po wielu dyskusjach ustalono, że impreza odbędzie się 5 listopada. Czy rzeczywiście jest co świętować?

Jeszcze tydzień temu tak naprawdę nie było nic wiadomo. W Urzędzie Miasta dyskutowano na temat ostatecznego terminu i przebiegu uroczystości. Co powstrzymywało klub przed wcześniejszym zaplanowaniem tak ważnego eventu? Nie chodzi przecież o zwyczajne otwarcie dowolnego obiektu sportowego. To przecież jedyny tego typu nowoczesny stadion w okolicy, nie licząc przebudowywanego obecnie Stadionu Śląskiego. Czy Miastu nie powinno zależeć na większej promocji wydarzenia? Organizatorzy tłumaczą zwłokę koniecznością czekania na moment pomyślnego zakończenia procedur odbiorowych. Tymczasem kibice już kupują bilety na mecz otwarcia Piast Gliwice - Wisła Płock. „Ceny biletów będą się zamykać w kwotach 10, 15 i 20 zł. Obecnie proponujemy ceny promocyjne: 7, 10 i 13 zł. Przygotowaliśmy bilety zniżkowe m.in. bilety rodzinne na specjalnie wyznaczony sektor w cenach 15 zł – 2 osoby, 22 zł – 3 osoby, 30 zł – 4 osoby. Dzieci do lat 3 wchodzą za darmo, a studenci Politechniki mają dodatkowe zniżki w związku z umową partnerską między Klubem a Uczelnią” – poinformował klub. Karty Kibica mają obowiązywać dopiero od sezonu wiosennego. Nie zdecydowano się na zaproszenie gwiazdy wieczoru, choć przedstawiciele Piasta twierdzą, że „na otwarciu możemy się spodziewać znakomitości ze świata sportu i polityki oraz przedstawicieli znaczących firm z regionu i nie tylko”. Nie udało się jednak na czas ściągnąć do Gliwic chyba najpopularniejszego wychowanka klubu, Andrzeja Buncola. „Gdybym wcześniej o tym wiedział zorganizowałbym sobie czas. Szkolę juniorów w Bayerze. Akurat w tych dniach mam turniej” – skomentował piłkarz. Ze względów bezpieczeństwa Komenda Miejska Policji zdecydowała się zamknąć w tym dniu ul. Leśną. Z ruchu wyłączony zostanie także odcinek ul. Skowrońskiego od skrzyżowania z Lipową do ul. Kolejarzy. Osoby przyjeżdżające na miejsce samochodem powinny przygotować się na szukanie miejsc parkingowych w dalszej odległości od stadionu ze względu na ograniczoną ich ilość. Kibiców zachęca się więc do skorzystania w tym dniu z komunikacji miejskiej. Wykonawcą projektu budowy Stadionu Miejskiego Piast firmy Bremer AG był Polimex-Mostostal. Prace trwały od września zeszłego roku, a łączny koszt inwestycji wyniósł ok. 54 mln zł. Trybuny w razie potrzeby można rozszerzyć do 15 000 miejsc, ich standardowa pojemność to nieco ponad 10 tys. Szczegóły na temat zakupu biletów dostępne na oficjalnej stronie klubu piłkarskiego Piast Gliwice (www.piast.gliwice.pl).

Wiktoria Uljanowska

Viva la Florence!

Już w poniedziałek oficjalna premiera Ceremonials, drugiego w karierze krążka Florence + The Machine. Dla niecierpliwych brytyjskie radio Channel 4 jeszcze w czwartek umożliwiło przesłuchanie płyty na stronie internetowej programu.

Florence Welsh na obecnej scenie pop jawi się jako magiczna driada, nimfa dusząca się pośród sezonowych artystek. Jest w niej coś baśniowego, intrygującego, coś, co sprawia, że Ceremonials nie tyle kontynuuje trend debiutanckiego Lungs, co tworzy z nim zgraną całość. O ile pierwszy album wokalistki emanował świeżością i lekkością, jego następca wydaje się być bardziej przemyślany, w odbiorze niemal duszący, co nie znaczy – nieprzystępny. Wręcz przeciwnie.

Album rozpoczyna się bez zbędnego, kurtuazyjnego wstępu. Już w pierwszych sekundach porywa nas słodki głos Welsh, śpiewnie intonując: „and I had a dream…”, co daje dobre wrażenie tego, czego możemy oczekiwać po nadchodzących utworach. Nastrój przedziwnej sen-mary utrzymuje się do ostatniego kawałka rozszerzonego wydania. I wcale nie zanudza, raczej hipnotyzuje.

Po klimatycznym otwarciu z „Only If For A Night” przechodzimy do dwóch następujących po sobie singli, „Shake It Out” i - nieoficjalnego, ale prężnie wznoszącego się ku górze na radiowych listach przebojów - „What The Water Gave Me”. Za pierwszy odpowiedzialny jest Paul Epworth, współpracujący już z Florence przy okazji takich małych cudów jak „Rabbit Heart (Raise It Up)” czy, mojego osobistego faworyta, „Cosmic Love”. I tym razem udało im się udowodnić, że stanowią świetny duet twórczy. Warty uwagi jest również ilustrujący piosenkę klip. Uwiódł on serca krytyków klimatem dawnych teledysków Annie Lennox i Madonny, a także nawiązaniami do Eyes Wide Shut Kubricka. Z kolei „What The Water Gave Me” inspirowane jest biografią Virginii Woolf oraz pracami Fridy Khalo. Należy przyznać, że Welsh bierze wzorce wyłącznie najlepszych.

Następnie po wyciszeniu związanym z delikatnym „Breaking Down”, zamykającym usta tym recenzentom, którzy zarzucają Florence nieumiejętność kontrolowania swojego mocnego jak dzwon głosu, przechodzimy do najmocniejszego trio płyty: utworów „No Light, No Light”, „Seven Devils” oraz „Heartlines”. W jednym wywiadów artystka stwierdziła: „Usiłowałam nagrać materiał, który sama chciałabym usłyszeć – dramatyczne, potężne, a jednocześnie nieco przerażające brzmienie.”. Starania widocznie nie poszły na marne. Na Ceremonials nie brakuje przejmujących kompozycji („All This And Heaven Too”, „Leave My Body”, „Remain Nameless”), a krążek utrzymuje równy wysoki poziom do samego końca. Nasza podróż do krainy snów i marzeń kończy się tu dopiero przy dźwiękach niejednoznacznego, jak to u Welsh już bywa - wystarczy wspomnieć „You’ve Got The Love” - „Bedroom Hymns”.

Pod względem instrumentalnym jest to album o wiele bogatszy od jej debiutu, „Maszynka” wokalistki przez ostatnie dwa lata niezwykle się rozwinęła. W porównaniu do Lungs, tekściarsko również jest dojrzalej, ale pod względem samego klimatu prezentowanej muzyki niektórzy, niektórzy mogliby zarzucić Florence pewną schematyczność. Nie chcę być źle zrozumiana, Ceremonials wielbię od pierwszego przesłuchania (podejrzewam, że wielbiłam i zapisy z obrad Sejmu jeśli tylko byłyby wyśpiewane właśnie przez tę awangardową zjawę, zbyt nierzeczywistą jak na ten świat, a jednocześnie wspaniale się w nim odnajdującą, z akompaniamentem na cymbałkach), ale paradoksalnie to, co postrzegam za największe zalety Florence + The Machine – jej teatralność i świadomość swojego talentu – innych może razić. Widać to chociażby w recenzji Michaela Hanna z angielskiego The Guardian czy, żeby nie odchodzić od naszego rodzimego podwórka, Marty Słomki z zespołu Onetu. W zdecydowanej jednak większości krytycy wyrażają się o najnowszej płycie artystki z wyjątkowo zgodnym zachwytem, zarzucając jej, chyba nieco na siłę, jedynie brak niespodzianek, którymi oprószonymi miały być Ceremonials by zasłużyć na miano krążka wspaniałego.

Czy rzeczywiście Welsh i jej ekipa tak obawiają się eksperymentów muzycznych? Werdykt wydajcie sami. Ceremonials w sklepach muzycznych już 31-ego października. Dostępna ma być również wersja deluxe, wzbogacona o parę demo i akustyczne wersje wybranych utworów z edycji standardowej.



Wiktoria Uljanowska

piątek, 28 października 2011

Koterski jest jakiś dziwny

Czy jestem mężczyzną? Kim jest mężczyzna? Dlaczego bycie mężczyzną jest takie trudne?


69-letni Marek K. swoim nowym filmem pokazuje swoją prawdziwą naturę - zdehumanizowanego szowinisty zbierającego przez lata niechęć do słabszej płci. W swoim komediodramacie ośmiesza nie tylko siebie, ale całą połowę społeczeństwa którą bardzo chciałby prezentować. Więcej w tej komedii dramatu, gdy reżyser pokazuje swoim widzom ich lustrzane odbicie, a oni wciąż się śmieją. Łódzki reżyser próbuje przemycić do języka polskiego kolejne memy wzorując się na dobrze sprawdzonym Dniu Świra. Przekleństwa zamiast przecinków to jego stały repertuar maskujący brak zawartości merytorycznej w wypowiedziach bohaterów. Czarę goryczy przelewa użyta w całości w filmie, skopiowana słowo w słowo wypowiedź krawcowej - pani Alfredy opublikowana pod koniec 2008 roku w Gazecie Wyborczej. Czemu tu się dziwić, skoro grupa docelowa (łatwa do rozpoznania, gdy przyjrzeć się bilbordom w mieście) nigdy nie sięgnie po coś więcej niż brukowiec. Widza oszukuje się dwukrotnie - po raz pierwszy gdy zobaczy, że w filmie nie ma niczego więcej niż zostało pokazane w reklamach, a po raz drugi gdy dowie się że większość scen kręcono w studiu używając greenboxa. W Filmie nie pozostało już nic prawdziwego: odeszły błony filmowe, odszedł kunszt operatorów kamer. I nikt mi nie powie, że podobnie mówiono o Seksmisji! Swoją drogą reklamowanie filmu jako «Seksmisji naszych czasów» okazało się doskonałym zagraniem - po pierwszym weekendzie film zobaczyło prawie trzysta tysięcy osób, zostawiając w kasach kin ponad 5 milionów złotych.


Rozumiem oburzone kobiety, te które udają że oburzone nie są i te które nie są kobietami. To wszystko płytka męska propaganda - ot co. ‘Baby są jakieś inne’ to film który ukazał się po prostu 20 lat za wcześnie.




ox

Czwartkowe popołudnia to najlepszy czas na Naukę.

27 października w godzinach popołudniowych w Centrum Edukacyjnym im. Jana Pawła II odbył się wykład inaugurujący serię «Spotkania z nauką»

Długo zapowiadanym prelegentem okazał się prof. Janusz Sylwester pracownik Zakładu Fizyki Słońca w Centrum Badań Kosmicznych PAN. Profesor szybko zjednał sobie publiczność wspominając o swoich śląskich korzeniach, a jego autorytet był dla wszystkich oczywisty po tym gdy wspomniano że publikował artykuły m.in. dla magazynu Nature. Pan Sylwester - fizyk z zamiłowania - starał się w możliwy przystępny sposób przedstawić temat swojego wykładu - Słońce - które jak sam wspomniał «coraz lepiej badamy, ale wciąż nie do końca rozumiemy». Szczególnie skupił swoją uwagę na zagadnieniu plam słonecznych - prawdopodobnie najciekawszym, ale jednocześnie jednym z najsłabiej rozumianych aspektów badań nad ziemską gwiazdą. Od plam słonecznych przeskoczył do spektroskopii słońca, więc pośrednio także do jego budowy, a następnie postraszył zagrożeniami związanymi z aktywnością słoneczną. Wszystkie zagadnienia były ilustrowane krótkimi animacjami, pomagającymi zrozumieć ich istotę. Pod koniec odczytu podkreślił wysoką pozycję polskich naukowców w światowej dziedzinie badań fizyki Słońca, opowiedział o planowanej misji satelity okołosłonecznego i zachęcił młodych pasjonatów nauki do zajęcia się właśnie astrofizyką. Z widowni padły interesujące pytania, poruszające kwestie cykli aktywności słonecznej, historii słońca i jego wpływu na planety układu słonecznego. Największe emocje wzbudziło pytanie o opinię profesora na temat przyczyn globalnego ocieplenia, na które mimo zakłopotania - udzielił odpowiedzi tak dobrej jak tylko potrafił, powołując się na autorytety z wrocławskiej uczelni.

Na widowni przeważała młodzież szkolna - w większości kulturalne ścisłe umysły, miejscami przeplatane starszymi pasjonatami fizyki. Kolejny wykład już za miesiąc, dzięki uprzejmości Business Management Club.




ox

czwartek, 27 października 2011

Reinwestycja w gliwickiej podstrefie ekonomicznej

Spółka Hirschvogel Components Poland, która jest dostawcą elementów kutych dla przemysłu motoryzacyjnego otrzymała zgodę na rozbudowę. Przyzwolenie wydała Katowicka Specjalna Strefa Ekonomiczna, której największą część stanowi gliwicka podstrefa.

Pod koniec sierpnia niemiecki dostawca, który posiadał dotychczas 66% udziałów w firmie Hirschvogel Kotani Poland, odkupił pozostałe udziały od japońskiego partnera, stając się jedynym właścicielem. Zarząd firmy mówi, że ta zmiana nie wpłynie na charakter i jakość produkcji wałów wejściowych, piastów i głowic cylindrów dla marek samochodowych, takich jak: Kia, Hyundai czy Volvo. Do 2013 roku planowane jest zatrudnienie 25 dodatkowych osób i rozbudowa zakładu w Gliwicach, w który zamierza się zainwestowanie 14 milionów zł. w celu rozwoju innowacyjnej technologii kucia matrycowego.

Podobne zezwolenia w podstrefie gliwickiej uzyskały firmy Francisco Ros Casares Polska, czyli hiszpańska grupa zajmująca się przetwórstwem i dystrybucją produktów hutniczych oraz Shinchang - koreańska spółka motoryzacyjna, która produkuje części samochodowe do marek Kia i Hyundai. Przed dwoma tygodniami w GM Poland w Gliwicach oficjalnie poinformowano o produkcji Opla Astry GTC. Za osiem miesięcy w Gliwicach wytwarzany będzie 4-drzwiowy sedan, a za rok - model cabrio.

 

  Kuba Jurkiewicz



wtorek, 25 października 2011

WIĘCEJ-SZYBCIEJ-LEPIEJ.

Współzawodnictwo pracy w Polsce Ludowej

Od początku października do końca listopada Muzeum Historii Radia i Sztuki Mediów mieszące się przy gliwickiej Radiostacji zaprasza na dość nietypową wystawę, która pozwoli nam się przenieść w czasy PRL-u.
Dzięki bogactwu materiałów archiwalnych z zasobów katowickiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej odwiedzający wystawę będą mieli okazję dowiedzieć się, jak kreowano bohaterów epoki współzawodnictwa pracy, jaka była geneza samego zjawiska oraz co miał z nią wspólnego Wincenty Pstrowski – górnik z zabrzańskiej kopalni. Oprócz tego, dostępne będą również dokumenty, które świadczą o monitorowaniu przez specjalnie wyznaczone do tego służby wszelkich przejawów oporu przeciwko ruchowi współzawodnictwa.
Ekspozycję przygotowało Biuro Edukacji Publicznej Oddziału IPN w Katowicach.

Zapraszamy






Agnieszka Honysz

niedziela, 23 października 2011

Jej organizm mówi: dość! My chcielibyśmy więcej…

Poezja piłki ręcznej - tak oceniali jej błyskotliwe akcje komentatorzy telewizyjni. Sabina Włodek. Wielu z nas kojarzy się ona jako jedna z osiemnastu legend polskiej piłki ręcznej, pełna werwy i energii, której już niestety nie zobaczymy na boisku.

22 października w Chorzowie w hali MORiS odbył się Mecz Eliminacyjny Mistrzostw Europy Kobiet w piłce ręcznej 2012. Zacięty pojedynek między Polską a Czarnogórą zakończył się wynikiem 30:26 dla naszych rywalek, ale w pełni możemy być dumni z naszych reprezentantek. Włożyły wiele pracy i wysiłku w tę grę, czego jesteśmy w stu procentach pewni. Jednak w tym samym dniu pożegnaliśmy z kadry jedną z największych gwiazd polskiej piłki ręcznej. Po latach wspaniałej gry, mówi: „Organizm powiedział dość!”.
Sabina Włodek urodziła się na Śląsku, gdzie szybko rozpoczęła treningi w sekcji piłki ręcznej Sośnicy Gliwice. W 1995 roku przyjechała do Lublina, sądząc że to tylko przystanek w jej przygodzie ze sportem. Tymczasem znalazła klub, którego stała się ikoną i najbardziej rozpoznawalną zawodniczką w historii. Sabina posiadała wszystkie cechy lewoskrzydłowej, dzięki którym pamiętamy jak dobrą była zawodniczką. Była niezwykle szybka, skoczna, a technikę rzutu miała opanowaną do perfekcji. Powiedzenie, że Sabinę powinny kryć trzy przeciwniczki, dobrze odzwierciedlało boiskową osobowość szczypiornistki grającej na lewym skrzydle. Nie dawała się kontuzji, a zawsze po każdej rekonwalescencji wracała do pełnej formy. W 2005 roku, gdy SPR wywalczyło pierwsze mistrzostwo, Paweł Rodziewicz, ówczesny redaktor naczelny Handball-3r, powiedział: „Mieszkam od lat w Niemczech, oglądam na co dzień Bundesligę, ale dziewczyny z takim pokrętłem w ręce jak Włodek, to nigdy nie widziałem”. Po tym stwierdzeniu wiemy, że mamy do czynienia nie ze zwykłą szczypiornistką, ale z kobietą, która „z piłką się urodziła”.
Po zakończeniu kariery przez Wiolettę Luberecką w 2004 roku, przejęła opaskę kapitana drużyny na siedem lat. Miejmy nadzieję, że teraz w roli trenerki szybko wychowa swoje następczynie, bo ci, którzy nigdy nie widzieli jej w akcji, nie wiedzą, co stracili.

Katarzyna Baryn: Czy wiąże Pani jeszcze przyszłość ze sportem?
SW: W chwili obecnej pełnię rolę asystenta trenera zespołu SPR Lublin (wielokrotny Mistrz Polski w piłce ręcznej kobiet). Ponadto związana jestem z Uczelnią Wyższą, gdzie na kierunku wychowanie fizyczne prowadzę zajęcia metodyczne z zakresu piłki ręcznej. Tak więc nadal piłka ręczna jest obecna w moim życiu.

KB: Jakie momenty jako była zawodniczka reprezentacji Polski, kojarzą się Pani najlepiej?
SW: Z całą pewnością ogromnym przeżyciem dla każdego reprezentanta jest udział w Mistrzostwach Świata i Mistrzostwach Europy. Ja miałam przyjemność uczestniczyć w pięciu imprezach rangi międzynarodowej. Najmilsze wspomnienia zawsze kojarzą się z dobrym wynikiem. Nigdy nie udało nam się stanąć na podium, ale uważam , że 5 miejsce podczas Mistrzostw Europy także było sukcesem.

KB: Czy tęskni Pani za grą na boisku i za adrenaliną, która temu towarzyszy?
SW: Moja kariera sportowa była bardzo owocna i długa. Uważam, że decyzję o jej zakończeniu podjęłam w najwłaściwszym momencie. W związku z tym, że decyzja była głęboko przemyślana, nie brakuje mi gry na boisku a ławka trenerska dostarcza mi odpowiednią dawkę adrenaliny.

KB: Jakie to uczucie stać po „drugiej” stronie i spełniać się w roli jako trener?
SW: Wbrew pozorom, wcale nie jest łatwiej niż na boisku. Trener może mieć koncepcję gry, ale to zawodnik musi ją zrealizować. Dlatego bardzo istotne są relacje między trenerem a zawodnikami. Ważne, aby zespół uwierzył w wizję gry proponowaną przez trenera i chciał ją przenieść bezpośrednio na boisko. Dlatego też wzajemne zaufanie jest bardzo istotne.

KATE

"Ptasznik z Tyrolu"

W Gliwickim Teatrze Muzycznym od 28 do 29 października zobaczyć będzie można najnowszą realizację „Ptasznika z Tyrolu” Karla Zellera, z librettem Moritza Westa i Ludwiga Helda, przetłumaczonym przez Tadeusza Janickiego, Józefa Słotwińskiego (reżysera poprzedniej inscenizacji) i Krzysztofa Jaślara.
"(...) to ładne i pełne prawdziwie operetkowego uroku przedstawienie, które czasem jeszcze piękniej dojrzeje. Sądzę, że daje też mnóstwo przemyśleń do dyskusji nad przyszłą koncepcją gliwickiej sceny" - tak opisywał ten występ jeden z dziennikarzy, Marek Skocza.Precyzyjne prowadzenie orkiestry, zespołu i solistów Rubena Silvy, na pewno mile zaskoczy niejednego miłośnika operetki. Spektakl wykonany na deskach gliwickiego teatru zaskakuje ilością intryg, ukazanych na tle tyrolskiej wsi i jej mieszkańców. Godna uwagi jest również niesamowita scenografia i choreografia.
Więcej informacji możemy uzyskać na stronie internetowej GTM www.teatr.gliwice.pl/

Kate

sobota, 22 października 2011

Twoja kolej

Adam Morawski to zwyczajny uczeń technikum. Parę lat temu poznał swoją miłość... Jest ona dość nietypowa.

Jakub Jurkiewicz: Skąd się wzięła Twoja fascynacja koleją?
Adam Morawski:Zainteresowanie koleją narodziło się we mnie dość specyficznie. Trzy lata temu przeczytałem artykuł o możliwości założenia strony internetowej bez potrzeby znajomości języka programowego. Zacząłem się zastanawiać nad jej tematem. Wpadłem na pomysł, by stworzyć stronę o kolei w Polsce, ponieważ od dzieciństwa lubiłem jeździć pociągiem i przyglądać się jak działa.

JJ: Jak realizujesz się w swoim hobby?
AM:Poza prowadzeniem strony internetowej, fotografuję i pracuję jako członek Towarzystwa Ochrony Zabytków Kolejnictwa i Organizacji Skansenów. Staram się pomóc w renowacji eksponatów, aby swoim wyglądem zachwycały zwiedzających.

JJ: Opowiedz coś o skansenie.
AM: Nasze towarzystwo zostało założone w 1998 r. Na terenie byłej parowozowni w Pyskowicach został zebrany cenny tabor, który udało się uchronić od zapomnienia. Posiadamy około osiemdziesięciu eksponatów, wśród których znajduje się ponad dwadzieścia parowozów, kilka lokomotyw spalinowych, kilkanaście wagonów różnego przeznaczenia, a także jeden Elektryczny Zespół Trakcyjny pochodzący z Berlina. Mamy również najstarszą lokomotywę spalinową z silnikiem diesla pochodzącą z 1934 r. oraz wagon salonowy z 1929 r. Obecnie w byłych zakładach PTK ZNiUT Dzierżno trwa remont parowozu Ty42 - 24, który przygotowywany jest do czynnej służby w naszym skansenie.

JJ: Czy Twoje zainteresowania nie zabierają czasu, który powinieneś poświęcić na naukę?
AM: Nie! Potrafię pogodzić pasję z nauką, której poświęcam większość czasu w tygodniu. W weekend pracuję w skansenie kolejowym i fotografuję.

JJ: Czy wśród Twoich krewnych jest ktoś, z kim możesz dzielić swoją pasję?
AM:W tej chwili na kolei pracuje jedynie mój tata, w spółce PKP Polskie Linie Kolejowe S.A. Zajmuje tam stanowisko informatyka. Jednak jeszcze piętnaście lat temu pracował jako geodeta. Na kolei pracowała również moja babcia oraz dziadek, z którym często dyskutowałem na temat kolei, poznając różne ciekawostki.

JJ: Jak rodzina odbiera Twoje hobby?
AM:Moi bliscy na początku byli trochę zaskoczeni moimi zainteresowaniami, które wyróżniają się na tle innych. Na chwilę obecną rodzice podchodzą do tego obojętnie.

JJ: Czy wiążesz z koleją swoją przyszłość?
AM: Kiedyś marzyłem o tym, aby zostać maszynistą i pracować w jednej ze spółek kolejowych. Z upływem czasu stwierdziłem, że jest to zawód nieopłacalny. Mimo wszystko nadal chcę zdobyć uprawnienia pozwalające mi na prowadzenie pojazdów szynowych.

JJ:Czy na koniec naszej rozmowy możesz podać czytelnikom adres twojej strony internetowej?
AM:Oczywiście, www.gustlik102.eu

Z Adamem Morawskim rozmawiał Jakub Jurkiewicz

piątek, 21 października 2011

X Międzynarodowe warsztaty muzyczne

Od 22 do 30 października w Gliwicach odbędą się X Międzynarodowe Warsztaty Muzyczne, których organizatorem jest Akademicki Zespół Muzyczny Politechniki Śląskiej.

Tegoroczna X edycja Międzynarodowych Warsztatów Muzycznych "Musica pro Europa" będzie miała dość wyjątkowy charakter. Z okazji jubileuszu zamiast jednego koncertu galowego, organizatorzy wprowadzą cykl koncertów, których tematem jest msza, jako forma muzyczna. Zabrzmią kompozycje A. Lottiego, M. Zielińskiego, T. Maklakiewicza i wiele innych.

W sobotę 22 października o godzinie 19.15 w gliwickiej Katedrze odbędzie się koncert rozpoczynający warsztaty, grany z towarzyszeniem Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Śląskiej w wykonaniu 120 chórzystów. Na koncercie finałowym usłyszymy mszę jazzową "New York Mass" kompozytora Christopha Schoepsdaua.

Oczywiście, na wszystkie koncerty wstęp bezpłatny.

Więcej informacji można znaleźć na stronie:


Kate

czwartek, 20 października 2011

Wtorek Bluesowy w Jazz Clubie

W siedzibie gliwickiego Jazz Clubu już we wtorek 25 października w ramach "Wtorku Bluesowego" wystąpi formacja Undercover. W jej skład wchodzą śląscy muzycy, którzy na co dzień realizują swoją pasję w różnych gatunkach muzycznych.
Elwira Sibiga - wokal, Marcin Boba - bas, Maciek Gorczyński - gitara, Jurek Roj - gitara, Kamil Telega - perkusja

Projekt UNDERCOVER powstał w połowie 2010r.
Specjalnością tego zespołu jest wykonywanie rzadko słyszanych utworów w stylu rock, funk i blues.

Bilety do zdobycia w cenie 10 zł, z możliwością zakupu drogą elektroniczną.
Serdecznie zapraszamy!

J.J

środa, 19 października 2011

Skrzypce i konsola w Gliwicach

Gooral dla jednych znany, dla innych mniej, wystąpi w sobotę w starej Fabryce Drutu o godzinie 20.

Rozkwitać siebie, żeby się w tłumie nie tłumić – słowa te z jednej z piosenek Goorala dobrze opisują działalność artysty. W końcu jest on prekursorem stylu, który prezentuje. Sam nie wiem, czy połączenie muzyki góralskiej z elektroniczną trafia do ludzi, ale oryginalność piosenek, w których dźwięk skrzypiec przeplatają się z brzmieniem konsoli zafascynowała już wielu fanów muzyki elektronicznej.
Wykonawca tworzy już od połowy lat 90. Na początku wraz z Maćkiem Szymonowiczem rozpoczął projekt „Psio Crew”, wydali płytę, zagrali setki koncertów, zachwycali fanów. W 2008 roku Mateusz Górski, tak nazywa się Goral, odszedł od "Psio Crew", żeby rozpocząć wędrówkę w muzycznym świecie. Stworzył projekt GOORAL, w ramach którego wydał płytę „Ethno Elektro”. Wraz z nim tworzy wielu artystów, do stałej ekipy koncertowej należą jednak:

Tomasz Jabko Łapka – Skrzypce
Stanisław Karpiel-Bułecka – Wokal
Michał Kopa Kopaniszyn – Visual Art.

Czy gliwiczanie docenią taką muzykę i Gooral zyska fanów? Wszystko się okaże 22 października w Starej Fabryce Drutu.
Bilet kosztuje 20 zł.

Piechaczek

poniedziałek, 17 października 2011

Pomagać - to nie wstyd


Dziś w Zabrzu ruszyła kolejna, ósma już edycja konkursu „Wolontariusz Roku”.

Prezydent miasta, Małgorzata Mańka-Szulik, zaprasza do udziału zarówno osoby prywatne, jak i wszelkiego rodzaju instytucje publiczne, stowarzyszenia czy fundacje. Konkurs ma na celu zwrócenie uwagi, jak wielką pracę wkładają wolontariusze we wszelaką pomoc mieszkańcom Zabrza.

Twoi znajomi pracują w wolontariacie? Może firma rodziców angażuje się w działalność dobroczynną? Masz szansę, by w końcu docenić ich wysiłek i entuzjazm! Zgłoszenia przyjmowane będą do 27-ego listopada w Wydziale Ochrony Zdrowia i Pomocy Społecznej w Zabrzu przy ul. Wolności 286 lub w sekretariacie Centrum Organizacji Pozarządowych przy ul. Brodzińskiego. Więcej informacji oraz potrzebne druki można znaleźć na stronie Urzędu Miasta (www.um.zabrze.pl).

W gonitwie pracy i zajęć zapominamy, że każdy z nas może zostać idealnym wolontariuszem. Pomoc innym nie zmusi równać się wyłącznie z trudnymi emocjonalnie wizytami w hospicjach lub domach opieki. Form wolontariatu jest tak wiele, że trudno nie znaleźć wśród nich choć jednej, która by nam odpowiadała. Nie wszyscy, rzecz jasna, odczuwają taką potrzebę, ale jeśli dysponujemy odrobiną wolnego czasu, czy nie warto zastanowić się nad naszymi priorytetami? Dzięki wolontariatowi otwieramy się na innych, zawieramy nowe znajomości, nierzadko zyskujemy szansę na rozwijanie zainteresowań i gromadzenie doświadczenia. A czy może być coś bardziej satysfakcjonującego od uśmiechu drugiego człowieka? Wdzięczności w jego oczach? Zainteresowanych pomocą gorąco zapraszam do Centrum Wolontariatu „Razem”, mieszczącego się przy ul. Wolności 241 w Zabrzu, w celu przedyskutowania czekających na nich możliwości działalności dobroczynnej.





Wiktoria Uljanowska

niedziela, 16 października 2011

Wygodniej i ekologiczniej do Zabrza i Katowic

Dziesięć nowych, 18-metrowych autobusów sieci KZK GOP wyjechało w tym tygodniu na trasy łączące nas z Zabrzem i Katowicami. Warte ponad milion złotych pojazdy, nasz lokalny przewoźnik nabył za około 30 tyś złotych mniej, a dodatkowo wyposażył je w firmowe obicia oraz monitoring. Luksusowo na pewno pojedzie kierowca, który w nowym "biurze" będzie miał zamontowaną klimatyzację.
Autobusy spełniają ekologiczne normy EEV, a ponadto producent zapewnia, że 90% części wykorzystanych do ich budowy, nadaje się do recyklingu.
Kto za to zapłaci? Ostatnią podwyżkę cen biletów mieliśmy w sierpniu, poprzednią na początku tego roku, aktualnie "po mieście chodzą słuchy", że ceny znowu mają pójść w górę, a zakup nowych pojazdów, co gorliwszych, tylko w tym przekonaniu utwierdzi.
Do Zabrza może jeszcze, ale w drodze do Katowic wybiorę szybsze, wygodniejsze, bezpieczniejsze i jeszcze bardziej ekologiczne, a przede wszystkim w tym momencie chyba już tańsze (a nawet jeśli JESZCZE droższe to niewiele) Koleje Śląskie, a Państwo?



krzeciński

Warto wrócić do klasyki!

Główną atrakcją finału kampanii społecznej „Piękna i Bestia” 15 października w C.H. Forum Gliwice, był koncert Andrzeja Piasecznego.

Jakub Krzeciński: Na świecie jest wiele zawodów, niektórych równie pięknych i dochodowych jak muzyka, ale Pan wybrał akurat ją. Dlaczego?
Andrzej Piaseczny: Nie potrafię tego wytłumaczyć, po prostu tak się ułożyło moje życie. W wielu przypadkach talenty czasem ujawniają się samodzielnie, a w innych są prowokowane w jakiś sposób i tak też było w moim przypadku. Ja po prostu miałem szczęście trafić - zupełnie przypadkiem - do zwykłej szkoły podstawowej, w której - kiedy byłem w drugiej czy trzeciej klasie- pojawił się nowy nauczyciel wychowania muzycznego. Jak to z młodymi nauczycielami bywa (dziś już pewnie jest na emeryturze) - był bardzo dużym zapaleńcem i stworzył w szkole zespół wokalny, zespół muzyki dawnej, zespół chóralny. Ja trafiłem do zespołu wokalnego. W ten sposób chyba wykształciła się we mnie miłość do muzyki, choć w dużej mierze nieświadomie. Wydaje mi się, że dzieciak w szkole podstawowej (szczególnie na niższych stopniach edukacji) wiele rzeczy pojmuje jedynie w kategoriach zabawy. Czy coś z tej zabawy potem wyjdzie, to jest już zbieg nie tylko okoliczności i przypadków, ale również tego, czy ma gdzieś w sobie tę żyłkę. Nie byłem przecież sam w tym zespole, a chyba mnie się tylko udało spośród tych wszystkich ludzi. Pierwsze profesjonalne kroki postawiłem dopiero wiele, wiele lat później, kiedy trafiłem na studia, na wychowanie muzyczne w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Kielcach. Tam też spotkałem przyjaciół, z którymi stworzyłem później zespół „Mafia”.

JK: Potem był szał, lata 90.,wszystkie dziewczyny się w Panu kochały i nagle koniec. Gdzie zniknął Andrzej Piaseczny?
AP: W Polsce często zwycięża taka dziennikarska nuta, że kiedy ktoś wyda płytę, a potem przez dwa lata pozwala sobie pracować nad następną, to już jest za długo. A tak wcale nie jest! George Michael wydaje płyty co siedem lat i wszyscy są cierpliwi, więc ja też proszę o odrobinę tej cierpliwości. Poza tym trzeba jeszcze wziąć poprawkę na to, że warunki podczas tych, bodajże piętnastu lat (od momentu mojego pierwszego dużego sukcesu - do dzisiaj), zmieniły się ogromnie. Inna jest zarówno scena muzyczna, jak i sposób kupowania i przyjmowania muzyki. Dzisiaj, kiedy się sprzedaje sto tysięcy płyt, to jest taki sam sukces, jakby wtedy sprzedać milion! Niezależnie czy ja sam siebie, czy ktoś mnie uzna za człowieka, który osiągnął ten sam szczyt czy troszkę mniejszy, z całą pewnością udało mi się jakiś szczyt ponownie zdobyć, a to jest ogromny prezent, bo jest bardzo wielu ludzi i bardzo wielu artystów, którzy z tą formą swoją sprzed wielu lat ciągle się ścigają. Osobiście uważam, że to nie jest dobry pomysł, uważam, że trzeba po prostu robić swoje, a kiedy sukces przyjdzie, to trzeba go traktować troszkę w ten sposób, jakby on przyszedł nie przypadkiem, ale jakby był konsekwencją tego, co się robi, a nie konsekwencją walki o zdobycie pierwszego miejsca. Wówczas potrafi się ten sukces znacznie przyjemniej smakować, i o to chyba chodzi w tym, co się robi. Jeśli sami siebie postawimy gdzieś w peletonie, którego celem jest zdobywanie tego pierwszego miejsca, to odczuwamy tylko wyścig, a potem kiedy już wpadniemy na metę i przypadkowo okaże się, że jesteśmy pierwsi, to nie mamy siły żeby się z tego pierwszego miejsca cieszyć.

JK: A czy gdyby muzyka nie przynosiła zysków, robiłby pan to dalej?
AP: Nie mam pojęcia. Uczciwie mówię, że muzyka jest tyleż samo moim życiem, co sposobem zarabiania na to życie. Jest wielu ludzi, którzy nie odnoszą aż tak wielkiego sukcesu jaki mi się odnieść udało, i świetnie sobie dają w życiu radę i uprawiają tę muzykę. Znamy siebie na tyle, na ile się sprawdziliśmy. Ja nie potrafię konkretnie odpowiedzieć na to pytanie, ale to nie jest chęć ucieczki od niego, tylko po prostu uczciwa niewiedza. Wolę odpowiedzieć w taki sposób, niż kłamliwe zarzekać się „Tak, oczywiście! Za wszelką cenę! Zawsze!”. Nie wiem tego, po prostu mam to szczęście, że mi się udaje. Być może nie muszę takim dylematom stawiać czoła.

JK: Wiele znanych postaci show-biznesu możemy dziś oglądać w reklamach banków, kredytów i sieci komórkowych. Jak zapatruje się Pan na takie praktyki?
AP: Nie widzę w tym nic złego. To jest tak, że często aktorom się wyrzuca, że powinni oddawać się sztuce wyższej, grać w teatrach i broń boże nie tykać się niczego, co ociera się o większe pieniądze. Ale czy tak naprawdę Markowi Kondratowi jego długoletni udział w reklamówkach umniejszył właściwość bycia aktorem dużego formatu? Nie sądzę. Prawdopodobnie jest to dylemat, który powinien rozstrzygać każdy z nas zupełnie z osobna. Jest to jakaś prawda, że reklamowanie margaryny to nie to samo, co reklamowanie banku, ale z drugiej strony dlaczego bank ma być lepszy? A jeszcze z innej strony - chyba to wszystko jest kwestią pewnej formuły, bo np. dzisiaj chce się spalić na stosie Nergala, dlatego że czasami pozwala sobie na specyficznego rodzaju dowcipy, ale nikt nie pomyśli o tym, że te same dowcipy w znacznie ostrzejszej formie, lata temu uprawiał MontyPython ze swoim zespołem! Dzisiaj nikt nie chce go za to spalić na stosie, a John'a Cleese'a zaprasza się do polskich reklamówek. I nikt nie myśli o tym, że trzeba zrobić wyprawę krzyżową na Wielka Brytanię, wykopać truchło Monty Pythona i coś brzydkiego z nim zrobić. To są trudne pytania, ja nie chcę stworzyć wrażenia, że znam odpowiedź na każde.

JK: I na koniec, ze względu na kulturalną specyfikę mojej redakcji, muszę pana poprosić o polecenie czytelnikom jednej książki, jednego albumu muzycznego(poza swoim) i jednego filmu.
AP: Jeśli chodzi o książkę, to najbliższe będzie mi to, co mam ostatnie w pamięci, a dosłownie przed chwilą, ściślej mówiąc - ledwie wczoraj, skończyłem„Martwe Dusze”, więc klasyka. Klasyka o której bardzo często zapominamy...

JK: Dlatego, że często wciska nam się ją w szkołach na siłę, a nie wszystkie klasyki są dobre.
AP: Przeżyłem to samo i mój przykład to doskonale potwierdza. Bardzo długo nie czytałem i jest to właśnie efektem tego, że mi to czytelnictwo na siłę wciskano. Teraz nadrabiam stracony czas i całkiem to sobie chwalę. Ale o klasykach zapominamy też z innego powodu - poddajemy się modom. Wcześniej był Wharton, teraz Coelho, czy ktoś inny. Warto wrócić do klasyki dlatego, że w niej odkrywa się zupełnie inne wartości, szczególnie kiedy nieustannie zastanawiamy się nad tą wojenką słowiańsko-słowiańską (bo już nie polsko-polską) z naszymi braćmi ze wschodu, to bardzo dobrze jest wziąć sobie coś takiego przed oczy i spróbować jedynie zastąpić rosyjskie imiona polskimi i będzie dokładnie to samo. Więc to niech będzie książką –„Martwe Dusze” Nikołaja Gogola.
Co do muzyki, to nie wpadło mi w ręce ostatnio nic z nowości, a i z przypomnieniem sobie filmu mam mały problem, dlatego wyłgam się trochę i połączę muzykę z filmem i powiem o przedstawieniu.
Nie dalej jak pięć dni temu byłem w operze narodowej na Turandot. Jestem wyjątkowo mocno zbudowany tym, że w Polsce, którą często stawia się gdzieś hen w długim ogonku za pierwszorzędnymi miejscami na świecie, nie muszę mówić o La Scali, nie muszę mówić o Metropolitan Opera, mówię o Operze Narodowej. Z tego co wiem Mariusz Treliński jest rozchwytywany na świecie i prawie w ogóle nie wysiada z samolotu, i to jest świetne, że jest Polakiem i potrafił stworzyć taką inscenizację, która po prostu rzuca na kolana. A skoro jest to przedstawienie nie grane tak znowu często - myślę, że będzie to klika dni na dwa miesiące-polecam wszystkim koniecznie stronę internetową Opery Narodowej, żeby koniecznie na Turandot się załapać.


JaK

sobota, 15 października 2011

Historia pewnego tłumu

Wyobraźmy sobie niedzielę - jedenastą pięćdziesiąt trzy, tłum tłoczący się pracowicie przy akompaniamencie stłumionych rozmów oraz Gliwicki Teatr Muzyczny, który każdego miesiąca w niedzielne południe otwiera swoje podwoje dla wielbicieli Krakowskiego Salonu Poezji. Znalazłam się w samym środku jednego z tych wydarzeń, zainicjowanych przecież przez Annę Dymną, ze szczerym zamiarem obcowania z poetycką metafizyką. Imprezy z salonowego cyklu mają charakter spotkania, konfrontacji debiutantów ze znanymi mistrzami deklamacji, wspólnej refleksji o tym i owym, a przede wszystkim pośredniego dialogu aktora z widzem. Wpadłam do GTM podjąć tę rozmowę i zaniżyć średnią wieku na widowni.
Mówiąc o entuzjastach recytacji, należy pamiętać, żeby nie popełnić błędu, a widzów nie napisać przypadkiem przez tłum otwarty. Zazwyczaj jest tak, że wchodzi się do teatru, zajmuje miejsce, mości na siedzeniu i wertuje repertuar – następuje dziwna symbioza z krzesłem. Mnie interesował jednak sam moment pełnego napięcia oczekiwania w holu, nerwowa atmosfera niezobowiązujących, eleganckich rozmów, gradacja nastroju osiągająca apogeum w chwili otwarcia drzwi oraz finalna, szaleńcza pogoń w stronę pierwszych rzędów, heroiczny, choć dystyngowany bieg na szpilkach, w błyszczących lakierkach, wśród trzepotu gustownych szali, ponieważ miejsca nie są numerowane, ponieważ dobrze jest kontemplować z bliska każdy grymas aktora, a kto pierwszy, ten lepszy! Podczas takiego napięcia niezawodnie musi dochodzić do transcendencji, warto więc zbadać zagadnienie.
Badania przeprowadzałam bardzo dzielnie i rzetelnie depcząc po eleganckich stopach, zdobyłam szturmem środkowy fotel w przedostatnim rzędzie. Zadowolona z takiego obrotu sprawy wzmocniłam fortyfikacje, rzucając tryumfalne spojrzenia zazdrosnym damom z rzędu ostatniego i, w oczekiwaniu na gospodarza salonu, oddałam się rozważaniom socjologicznym. Spojrzałam w stronę sceny zza prawego ramienia barczystego amatora erotyków Grochowiaka okupującego fotel przede mną. Rzut oka z drugiej strony. Lewy bark był na swoim miejscu i ściśle wypełniał przestrzeń sceniczną, a ręka spoczywająca w kieszeni marynarki wyglądała natomiast tak, jakby trzymał w niej przynajmniej pięć bez atu. Rola moja jako „badacza prądów zachowań” miała się tym razem ograniczyć do przeglądu obuwia pań zajmujących sąsiednie miejsca. Ale jakież to były buty! Wyposażone w lśniące klamerki z metalowymi wykończeniami, technicznie przystosowane do galowych biegów przełajowych…
Tymczasem rozległa się burza oklasków. Prelekcja, dwugłos, fortepian, dialog liryczny. Pani z prawej koneserskim zwyczajem wydęła usta, przyglądając się swoim niebotycznym obcasom. Fonetyczna esencja mizerabilizmu, magia słowa, brzęk filiżanek, szum przekładanych stronic. Spojrzenia pełne skupienia i uwagi, kilka łez wzruszenia, tak, tak, mimo wszystko poruszają ci turpiści, niebywałe doprawdy, alkoholizm prawdziwie inspiruje, donośny dzwonek telefonu, zmarszczone brwi, szepty, melorecytacja, melancholijne westchnienia, oklaski, stuk podnoszonych foteli…
Obsługa szatni zadrżała. Rozpoczęło się wielkie wychodzenie.



Anna Majewska

wtorek, 11 października 2011

Elfy są już na torach

1 października trasą Częstochowa - Gliwice przemknął pierwszy nowoczesny pociąg Elf z taboru nowego przewoźnika - Kolei Śląskich.

Marszałek Województwa zniesmaczony roszczeniową postawą Przewozów Regionalnych postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i zaoferować Ślązakom kolej, z której będą chcieli korzystać - zorganizowanej na wzór tych działających już w Warszawie, Krakowie i Poznaniu. Jednak debiut wyznaczony na 1 czerwca okazał się falstartem - na drodze stanęła potrzeba dopracowania szczegółów, podpisania umów i zsynchronizowania z pozostałymi przewoźnikami. Dopiero wraz z początkiem roku akademickiego wszystko było już przygotowane i pasażerowie z Częstochowy mogli cieszyć się nowoczesnym składem. Cichy ELF usadzony na poduszce pneumatycznej pozbawił podróżujących możliwości słuchania charakterystycznego stukania o tory, a klimatyzacja zmusiła innych do założenia swetra. W 4 członach pociągu jest zawsze jasno dzięki dużym oknom i mocnemu oświetleniu, a projektanci zadbali o ergonomię ułożenia siedzeń, dzięki czemu siedzący naprzeciwko siebie nie trącają się kolanami. Mimo niedopracowanego systemu informacji audio-wizualnej, który wciąż informuje, że jest się w pociągu Przewozów Regionalnych, wielką przyjemnością jest oglądanie jak bezgłośnie przemyka się po polskich torach. Koleje Śląskie dysponują oprócz ELFów jednym szynobusem i 3 FLIRTami, których skrót w nazwie rozwija się w "Szybki, Lekki, Innowacyjny Pociąg Regionalny". Docelowo wszystkie będą mogły przekraczać prędkość 130 km/h, gdy rozwiązany zostanie problem 50-letnich szyn w Katowicach na których dla bezpieczeństwa obowiązuje prędkość o 80km/h mniejsza. Wspomniany zakaz ma swoje uzasadnienie - brawura maszynisty w ubiegłoroczne wakacje doprowadziła do wykolejenia się FLIRTa relacji Tychy - Katowice, a w zdarzeniu 5 osób zostało rannych. Wykolejony pociąg należał do PKP, nam pozostaje liczyć na rozsądek maszynistów instytucji powołanej 17 lutego 2010 przez władze województwa śląskiego. Na razie jest prawie pewne, że trasa będzie przynosiła zyski mimo tańszych biletów, a całkowite przejęcie linii przyczyni się do ukończenia projektu Szybkiej Kolei Regionalnej. Jeżeli wszystko się uda, zwolennicy autonomii Śląska zostaną wyposażeni w potężny argument, a Koleje Śląskie będą obsługiwały zasięg podobny do Kolei Miast Śląskich i Galicyjskich z 1888 roku z tą różnicą, że pojadą po torach o wiele szybciej i ciszej, a bilet będzie można kupić przez SMS.


ox

Almodóvar po raz kolejny szokuje drobnomieszczańską moralność

Od 16 września "nowy Almodóvar" w gliwickich kinach. Warto.

Po raz pierwszy w swojej karierze Pedro Almodóvar - mistrz współczesnego kina - pokusił się o zekranizowanie książki. Innymi słowy, o kradzież genialnego pomysłu, który nasunął się autorowi niepotrafiącemu go przynajmniej w połowie wykorzystać. Kryminał "Tarantula" Thierry'ego Jonqueta to typ książki, która popularność zdobywa dopiero po wydaniu filmu na niej opartego. Książkowe płaskie, jednowymiarowe postaci u Almodóvara nie dają się już moralnie jednoznacznie sklasyfikować. Tym co łączy oba dzieła jest w dużej mierze ostateczna niespodzianka, do której przygotowują nas autorzy przez 6 fabularnych lat. W eklektycznym domu doktora Ledgarda - Frankenstein'a XXI - hiszpański reżyser portretuje głównie kobiety zgodnie ze swoim zwyczajem - jaskrawo pokazując skomplikowaną sieć myśli i emocji - ale w pewien sposób możnaby uznać "Skórę.." za film kostiumowy. Almodóvar wydaje się zafascynowany nauką - nową religią naszych czasów, ale nie moralizuje i skupia się na filmowym kunszcie, nie kierując w stronę widza jakiegokolwiek jasnego przesłania. Osiemnasty film w dorobku reżysera to odważne sceny młodzieńczej miłości w lesie i przewijające się już w poprzedniej twórczości obyczajowe wątki homoseksualne. Kirk Honeycutt, dziennikarz The Hollywood Reporter zauważył, że tylko ktoś tak utalentowany jak Almodóvar mógł wymieszać tak przeciwstawne elementy bez psucia całego filmu. Od strony aktorskiej - powrót do korzeni. Główne role należą do wielkich powracających - pięknej Eleny Anaya’i, momentami łatwej do pomylenia z siostrami Cruz i Antonio Banderasa - który w wieku 19 lat rozpoczynał karierę u tego samego reżysera. Ten drugi powraca do Almodóvara po 21 latach, nie próżnując także u innych - wystarczy wspomnieć niedawny hit Allena “Poznasz przystojnego bruneta”.
Almodóvara zawsze kręciło pojęcie tożsamości. Swoje przemyślenia na temat tego, czy doświadczamy pełnego człowieczeństwa jako jedna płeć zawarł w 117 minutach dobrego kina. W Polsce i na świecie “Skóra..” otrzymuje identyczne noty wahające się w okolicach 8 na 10 punktów. Polski dystrybutor - firma Gutek Film - reklamuje film na Śląsku zdecydowanie mniej niż w stolicy, tym bardziej jest okazja, by zobaczyć go w pustej sali kinowej.


ox

poniedziałek, 10 października 2011

Marika w Gliwicach

14 października do Gliwic przyjedzie Marika. Koncert odbędzie się w Starej Fabryce Drutu przy ul. Dubois 22. Rozpocznie się o godzinie 19. Tego wieczoru na scenie wystąpią także Dżentelmenels, Bob One, Skorup, HKRufijok, a także Dj Hopbeat i Dj HWR. Bilety już w sprzedaży w cenie 15 zł, a w dniu koncertu 20 zł.

To będzie wielkie wydarzenie, które skupi ogrom młodych ludzi.Koncert odbywa się w centrum Gliwic, a Fabryka Drutu już nie raz gościła wielkie gwiazdy oraz wielką publikę. W piątek dla gliwickiej publiczności wystąpi Marta Kosakowska, bardziej znana jako Marika. Jest to polska wokalistka tworząca muzykę z pogranicza gatunków reggae, dancehall, soul, a także funk. Ta młoda artystka debiutowała w 2002 roku jako wokalistka soundsystemu BassMediumTrinity, który w składzie: Marika, Frenchman i Abselektor, wydał płytę "Mówisz i masz" w 2004 r. Marika występuje w klubach w Polsce i za granicą, m.in. w Anglii i Francji. Koncertowała przed takimi wykonawcami jak Macy Gray, SeanPaul, Gentleman, a także największymi gwiazdami muzyki reggae i dancehall. Śpiewała też w Teatrze Muzycznym w Gdyni w roku 2005. Rok później wzięła udział w polsko-niemieckim projekcie muzycznym "Polski ogień", na płytę pod tym samym tytułem nagrała dwiepiosenki: "Siła ognia" oraz "What'sYour Flava"? We współpracy z wytwórnią Karrot Kommando w 2007 roku wydała singiel o nazwie "Moje serce". 22 sierpnia 2008 roku miał premierę debiutancki album Mariki, zatytułowany "Planety". Ten album otrzymał nominację do nagrodyFryderyki 2009, a sama Marika została również nominowana w kategorii NowaTwarz Fonografii.
Marta Kosakowska od października 2008 prowadzi własną audycję muzyczną "Nie Tylko Reggae". W 2009 była nominowana do Superjedynki w kategorii "Debiut roku" na XLVI Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. 8 czerwca 2010 wydany został drugi solowy album Mariki pt. PutYour Shoes On / Off. Na album ten składają się 2 płyty. Pierwszym singlem promującym płytę jest "Uplifter". Jego premiera miała miejsce naMySpace na oficjalnym kącie Mariki 17 maja.


Paulina Kuciej

niedziela, 9 października 2011

Rytm

Stowarzyszenie Muzyczne Rytm powstało z inicjatywy prezesa, Mariana Dragona – tłumacza i pasjonata muzyki popularnej. RYTM zrzesza wokalistów głównie młodych, choć nie tylko, utalentowanych i przede wszystkim kochających muzykę. Stowarzyszenie zajmuje się promocją tych talentów, poprzez organizowanie 10 koncertów rocznie, a także warsztatów czy nagrań płytowych.
Najważniejszym z koncertów organizowanych przez SM RYTM, jest koncert finałowy, pod nazwą Festiwal Rytm Gliwice, a w tym roku odbędzie się już III jego edycja. Koncert jest finałem serii Gliwickich Koncertów Konkursowych organizowanych przez RYTM cyklicznie co czwartą sobotę miesiąca, od stycznia do września włącznie. Na festiwalu najlepsi podopieczni Rytmu zaprezentują swoje umiejętności na najwyższym poziomie. Festiwal odbywać się będzie 28 października w godzinach 16-20 w Kinie Amok Scena Bajka. Bilety do nabycia w kasie Amoku w cenie 7 zł na kilka dni przed festiwalem. Gwiazdą tegorocznego finału będzie pani Renata Przemyk. W ubiegłych latach gośćmi byli: Grzegorz Turnau (2009) oraz Stanisław Soyka (2010).


Sendi

Wybory

Dziś odbyły się wybory parlamentarne. Lokale wyborcze czynne były od godziny 7 do 21. Każda osoba uprawniona mogła oddać swój głos na jednego posła i jednego kandydata do Senatu.

Według Państwowej Komisji Wyborczej frekwencja do godziny 18. wynosiła 39,65%, a jeśli chodzi o okręgi – największą frekwencję odnotowano w Warszawie – 53,77%. W tym roku wybór mieliśmy pomiędzy 15 partiami politycznymi. Według sondaży największe poparcie uzyskała Platforma Obywatelska, na drugim miejscu Prawo i Sprawiedliwość, na trzecim Ruch Palikota, a na czwartym Polskie Stronnictwo Ludowe.







Sendi

„Piękna i bestia” przekona kobiety?

W miniony weekend Centrum Handlowe FORUM wraz z Centrum Onkologi rozpoczęło kampanię społeczną, która nosi nazwę „Piękna i bestia. Mężczyźni dla kobiet”. W przyszłą sobotę, czyli 15.10, Centrum Handlowe FORUM zaprasza na uroczystą galę tejże kampanii społecznej. Jednym z jej elementów jest zaplanowany na godzinę 22:30 koncert Andrzeja Piasecznego.

Akcja ma na celu promowanie walki z rakiem. Piękna symbolizuję kobietę, a bestia nowotwór. Organizatorzy przekonują, że rak to nie wyrok, można z nim walczyć przy wczesnym jego wykryciu. Badania są bardzo ważne, nie należy się ich bać, każda kobieta niezależnie od wieku powinna je wykonać. „Chcemy do nich przekonać niezdecydowane panie, aby w ten sposób zapobiegały groźnej chorobie. Dlaczego mężczyźni? Gdyż to właśnie oni powinni motywować kobiety do badań” - przekonują pomysłodawcy przedsięwzięcia.
Kampania „Piękna i bestia” nieprzypadkiem odbywa się w październiku. Jak wiadomo, to właśnie październikjest na całym świecie miesiącem „różowej wstążki”- symbolu walki z rakiem piersi. W ramach akcji panie będą miały możliwość wykonania bezpłatnych badań mammograficznych. Akcję wspiera wiele osób, m.in. plastycy i rzeźbiarze z Młodzieżowego Domu Kultury artystycznie przedstawią akcję, a dzieci będą lepić z gliny różowe wstążki. Natomiast 16.10 zawodnicy Piasta Gliwice podczas meczu z Bogdanką Łęczna, będą przyozdobieni takimi wstążeczkami, aby poprzeć i wesprzeć kobiety.
W kampanię włączyło się 20 regionalnych podmiotów społecznych. Minister Ewa Kopacz objęła patronat, nawet Jerzy Buzek, przewodniczący Parlamentu Europejskiego, osobiście popiera akcję. Więcej informacji oraz cały program można znaleźć na stronie: www.forumgliwice.pl



PaulinaKuciej

sobota, 8 października 2011

Fotografia znaczy malować świat


W Willi Caro odbył się dziś wykład Ewy Kuryluk „Ars i foto”, będący zwieńczeniem tygodniowego pobytu artystki w Gliwicach.

Słysząc wcześniej skrajne opinie na temat malarki (fotografki? twórczyni instalacji? Jak sama przyznaje – Nie myślę w ogóle w „kategoriach”), z chęcią znalazłam dla siebie miejsce na sali, by skonfrontować owe podzielone zdania z własnymi odczuciami. Wbrew obawom, Kuryluk zaprezentowała się jako osoba niezwykle ciepła i otwarta. Z uśmiechem opowiadała o początkach swojej twórczości i fascynacji powiązania malarstwa z fotografią, dziedzin tak sobie różnych, a jednocześnie tak podobnych.

Nastoletniej Kuryluk, kopiującej obrazy Pietera Brugela, podziwiającej postimpresjonistów, nie śniło się nawet, że w przyszłości sama mogłaby jeździć ze swoimi pracami po świecie. „Nie posiadam talentu, który pozwoliłby mi stać się czymś więcej niż przeciętną malarką”, zanotowała jako piętnastolatka. Przeciętność nie wchodziła w rachubę, w związku z tym postanowiła szukać drogi dla siebie. I choć nie przestawała malować (stosunkowo późno w swojej karierze zrezygnowała z pędzla), coraz bardziej pasjonowało ją jak przedstawić i manipulować rzeczywistością za pomocą fotografii. Zaczęła robić autoportrety z samowyzwalacza, ukazując siebie na zdjęciach taką, jak w danej chwili chciała być widziana. Byłam słabego zdrowia. Nie chciałam ich nikomu pokazywać wcześniej niż dwadzieścia lat po śmierci – wspomina dzisiaj. To była swoista dokumentacja siebie. To, czego szukała jako artystka, odnalazła w hiperrealizmie.

Na wystawie znajdziemy zarówno wpasowujące się w jego nurt wspomniane już intymne autoportrety Kuryluk sprzed lat kilkunastu, jak i te nowsze, kontrastujące z nimi swoistą teatralnością. Specjalnie na potrzeby prezentacji prac artystki w Gliwicach powstał „Konik”, wieńczący cykl dziesięciu instalacji na świetlistym tle. Dziecięca naiwność balansuje tu na granicy banalności i kiczu, osobiście uważam go za najsłabszy punkt wystawy. O wiele bardziej przypadły mi do gustu fragmenty instalacji amerykańskich: „Krzesła” oraz „Teatr miłości”, całuny przedstawiające osobiste dramaty i szczęścia, niewątpliwie inspirowane legendą o chuście Weroniki, kilkukrotnie przywołanej we wspomnieniach podczas wykładu. Obrazy-kolaże nie wszystkim przypadną do gustu, ale z pewnością pozostaną na długo w pamięci. Wizje te na płótnie, niczym kartki z pamiętnika, refleksje nad chwilą niepozbawione wyrzutów sumienia dręczą, niepokoją. Nie można pozostać wobec nich obojętnym.

Aleksandra Wojtkiewicz, absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim, obecnie pracująca w National Gallery w Edynburgu, określa sztukę Kuryluk jako „oscylację między narracją, a obrazowaniem”. Życie i sztuka są tu jak osoba i cień, nierozdzielne, uzupełniające się wzajemnie – pisze w swoim komentarzu do wystawy. Przekrój wybranych prac artystki z różnych okresów Jej twórczości można będzie oglądać w gliwickiej Czytelni Sztuki przy ul. Dolnych Wałów 8a do 27 listopada.






Wiktoria Uljanowska

Ars i Foto

Twórczość Ewy Kuryluk jest powiązana z wieloma dziedzinami plastycznymi, począwszy od autofotografii, a skończywszy na artystycznych instalacjach. Najbardziej przypadły mi do gustu akrylowe obrazy-kolaże, emanujące awangardą, przeplatane życiem, intymnością i rozwojem technologii. Warte uwagi są również autoportrety malarki, wykonane w latach 70, mające charakter swoistych scenek rodzajowych. „Seria zdjęć z maską” jest przykładem eksperymentowania z rekwizytami i patrzenia na fotografię przez pryzmat obrazu malarskiego. Nie przemówiła do mnie natomiast artystyczna instalacja, która wydaje się być główną atrakcją wystawy. Przyznam, że cały koncept instalacji jest dość oryginalny, ale wydaje się prosty w wykonaniu, a ponadto nie wyraża jakiegokolwiek artyzmu. Najlepszą pracą wystawy jest obraz "Rozciąć horyzont", niewątpliwie inspirowany dziełami Marca Chagalla.








autorka wystawy


instalacja


"Rozciąć horyzont"







Kasia Kowalczyk

piątek, 7 października 2011

Ewa Kuryluk w Gliwicach

Jedna z polskich artystek odwiedza Gliwice w celu przedstawienia swojej wystawy. Ewa Kuryluk zaprezentuje o godzinie 17 w Czytelni Sztuk ekspozycję „Konik w Gliwicach”. Chętni mogą udać się również na wykład zatytułowany „Art. I Foto”, który odbędzie się już jutro.

Artystka specjalnie dla Czytelni Sztuk stworzyła instalacjeę „Konik”. Podczas pierwszej wizyty w Gliwicach, mającej miejsce wiosną tego roku, zwiedzała Czytelnię. Postument w galerii przywołał jej wspomnienia o bracie, którego rodzice wysłali w dzieciństwie do miasta, aby chora na serce artystka miała spokój. Pod wpływem tego wydarzenia artystka stworzyła portret brata na kucyku ze sobą u boku. Wzorowała się na starej rodzinnej fotografii.

Jest to ostatnia praca z tworzonych od dziesięciu lat „żółtych instalacji”, których tłem - jak sama nazwa wskazuję - jest kolor żółty. Jak mówi Ola Wojtkiewicz, kuratorka wystawy -Ten ostatni cykl artystki, należącej do pionierów instalacji tekstylnej na świecie, podsumowuje jej pracę z tkaniną.

Poza instalacją można zobaczyć „autofotografie” wykonywane przez autorkę od 50 lat. Czarno białe autoportrety, niektóre przedstawiane po raz pierwszy, pozwalają nam zrozumieć metodę tworzenia artystki.

Na miejscu odbędzie się również promocja książek „Obrysować cień: malarstwo 1968 – 1978” i „Żółte instalacje 2001 – 2011”. A 8 października wykład „Art. i Foto”.




Piech

Muzyczne pożegnanie lata

W ruinach teatru Wiktoria muzycy pożegnają lato i naładują nas pozytywną energią potrzebną do przeżycia jesieni i zimy. Natu & Pinnawela czyli siostry Przybysz znane z zespołu Sistars pojawią się razem na scenie 7 października o godzinie 20.




Natu to solowy projekt Natalii Przybysz, jednej z sióstr tworzących niegdyś zespół Sistars. Wydała już dwa albumy "Natu & Envee - Maupka comes home" i "Gram Duszy", na których usłyszeć można jej zafascynowanie muzyką soul, jazzem i funkiem. To właśnie w celu promocji swojej drugiej płyty wykonuje koncert ze swoją siostrą Pauliną – Pinnawelą, drugą połówką dawnej kapeli.
Pinnawela, znana pod tym pseudonimem od 2007 roku, wydała płytę debiutancką zatytułowaną „Soulahili”. A parę miesięcy później reedycję tego krążka. Po paru latach ukazuje słuchaczom płytę „Renesoul”, którą traktuje niczym pamiętnik. Płyty nie można określić jednym stylem, pełno w niej różnorakich emocji wywołanych różnymi stanami, podczas których autorka pisała piosenki. Krążek powstawał dwa lata. W tym czasie Pinnawela, raz ze złamanym sercem, raz w szczęśliwym związku tworzyła, czego wynikiem jest ta różnorodność.
Paulina określa swoją muzykę jako soul, nie chodzi jej jednak o muzykę czarnoskórych ludzi, mówi tu o brzmieniu, które wydaje jej dusza. Jak twierdzi artystka: Pisanie i śpiewanie piosenek jest najlepszą terapią i najpiękniejszym sposobem na zapamiętanie swoich emocji, to trochę jak z zapachami albo filmami, przypominają o uczuciach. Słuchacz przegląda się w piosence i w zależności od etapu życia utożsamia się z nią.
Po koncercie sióstr wystąpi również grupa muzyczna Sofa. Powstała w 2003 roku, jednak zanim znaleźli swój styl, a także ustabilizowali skład zespołu, minął kolejny rok. Po tym roku formacja przedstawiła swoje pierwsze demo. Nielegalnie rozprowadzane zwróciło uwagę nie tylko słuchaczy, ale także przedstawicieli branży muzycznej. Otworzyło to wrota do świata kariery muzycznej. Zanim jeszcze podpisali kontrakt z wytwórnią, ich kawałki puszczane były na antenie radiowej Trójki. Zaczęli współpracować z wieloma polskimi wykonawcami m.in. z O.S.T.R. W 2005 roku podpisali kontrakt z wytwórnią Kayax, a już rok później pojawiła się ich pierwsza płyta – „Many Stylez”. Dobrze przyjęta zarówno przez słuchaczy jak i krytyków otrzymała Fryderyka w kategorii „Nowa Twarz Fonografii”. Drugi album został wydany w 2009 roku pod tytułem „DoReMiFaSoFa”. Zachwyciła ona odbiorców i krytyków jeszcze bardziej niż poprzednia. W 2010 roku zespół uzyskał nominację do Fryderyka w kategorii „Album Roku Hip-Hop/R&B”. Teraz zespół współpracuję z artystami zarówno z Polski jak i z zagranicy. Grupa wspierająca światowe sławy, takie jak Snop Dog, Grave Armada czy Black Eyed Peas na pewno zrobi dobre wrażenie na gliwiczanach (i nie tylko). Bilety na każdy występ można kupować osobno po 25 zł. Jest jednak możliwość zakupienia karnetu na oba koncerty za 30 zł.

Piech

czwartek, 6 października 2011

Nastoletnia instruktorka

Paulina Kuciej w Młodzieżowym Domu Kultury w Gliwicach prowadzi zajęcia z tańca nowoczesnego dla najmłodszych. Do eMDeKu dojeżdża autobusem. Musi. Ma dopiero 17 lat!

Śliczna, drobniutka dziewczyna o słonecznej karnacji, na korytarzach MDK bardzo rzuca się w oczy. Nie tylko ze względu na urodę, ale również częstą obecność pozwalającą rozwijać szeroki wachlarz zainteresowań. - Początkowo chodziłam na zajęcia z fotografii do grupy „Aczkolwiek”, prowadzonej przez pana Sebastiana Michałuszka. Tam, dzięki koleżance, poznałam panią Zenonę Pilarek, opiekującą się biblioteką. To jej opowiedziałam o tym, że chciałabym prowadzić własne zajęcia z tańca. Miałam wtedy 16lat, a pani Zenia potraktowała mnie bardzo poważnie. Do dziś mi zresztą pomaga – mówi Paulina. Pani Zeni bardzo spodobał się pomysł stworzenia zajęć dla dzieci i dopiero po dwóch dniach, kiedy pomysłodawczyni zadzwoniła do niej z zapytaniem, czy wydrukowała już plakaty i ulotki, uświadomiła sobie, że zapomniała zapytać o zgodę dyrektora Młodzieżowego Domu Kultury. Była sobota, więc mogła to zrobić dopiero w poniedziałek - na szczęście i jemu pomysł przypadł do gustu. Tematyka zajęć była dla Pauliny oczywista - od dawna interesuje się tańcem. Tańczyła już hip-hop, dancehall, taniec towarzyski, balet, house i wiele innych. Ponadto - jak sama deklaruje - od zawsze bardzo lubi dzieci, może dlatego, że Jej mama jest z zawodu przedszkolanką, a może dlatego, że po prostu taką ma naturę. Z połączenia tych dwóch rzeczy wyszły warsztaty z tego co kocha, dla tych, z którymi lubi spędzać czas. – Jak spędzamy czas na zajęciach? Ja się pocę i „wyciskam pot” z dzieci – śmieje się młodziutka instruktorka. - Staram się dzieci integrować, zachęcam do wspólnego działania, wspólnej zabawy, współpracy. Przede wszystkim oczywiście tańczymy, uczę dzieci nowych kroków, opowiadam trochę o historii tańca, np. o tym, jak powstał hip-hop. Rok temu Paulina prowadziła zajęcia dla najmłodszych maluchów. Zdarzały się i takie, które miały zaledwie 3,5 roku. - W tym roku zapraszamy dzieci w wieku od 7 do 12 lat. Oczywiście, z przyjemnością przyjmiemy też dziecko 6-letnie, jeśli będzie wystarczająco samodzielnie. Chcę uniknąć sytuacji kiedy dziećmi trzeba się bardziej opiekować, niż prowadzić z nim zajęcia – we właściwy jej, przemyślany sposób wyjaśnia dziewczyna. Tych przykładów dojrzałości Pauliny jest zresztą więcej. Wydawać by się mogło, że po wyjściu z zajęć Paulina kończy pracę, może poświęcić się nauce, odpoczynkowi i obowiązkom domowym. Nic bardziej mylnego! Zwłaszcza po wakacyjnej przerwie, kiedy wszystko się na nowo rozkręca i trzeba pracę zorganizować. Telefon się urywa. Podczas wykonywania zwykłych, codziennych czynność, komórka co chwilę dzwoni, a instruktorka - organizatorka musi nagle szukać kart, list, notować dane. Musi ułożyć choreografię i załatwić potrzebne gadżety, jak np.kapelusze do naśladowania króla popu. I to nie dwa czy trzy, tylko piętnaście, czy nawet dwadzieścia. Ponadto, jak zdradziła nam pani Zenia, Paulina praktycznie od początku do końca realizuje wszystkie pomysły samodzielnie, a pomoc opiekunki ogranicza się do drobnych uwag, udostępniania ksero, wskazówek przy redagowaniu regulaminu. Całą resztę nasza bohaterka robi sama. Sama tworzy sobie reklamę, sama roznosi ulotki, rozwiesza plakaty. Mimo ogromu pracy, przygotowań i wysiłku wkładanych w każdą minutę zajęć, Paulina znajduje czas, by wybiegać myślą daleko w przyszłość. Marzy o tym, aby po osiągnięciu pełnoletności założyć fundację, bo, jej zdaniem, jest wiele niewykorzystanych możliwości finansowania pomocy dla potrzebujących. Tancerka nie zapomina jednak o obowiązkach i swojej przyszłości. Pytana o życiowe plany bez namysłu mówi o zdaniu matury, i to z jak najwyższym wynikiem, oraz o aplikowaniu na wymarzony kierunek studiów, czyli... prawo!

Paulina jest żywym przykładem tego, że współcześni młodzi ludzie, którym pokaże się możliwości i których obdarzy się zaufaniem, doskonale radzą sobie w skomplikowanym świecie dorosłych. Podsumowaniem tej historii niechaj będą wypowiedziane z przymrużeniem oka przez panią Zenonę Pilarek słowa: „Gdyby było więcej takich młodych osób jak Paulina, to nie musielibyśmy się martwić o przyszłość tego kraju i… nasze
emerytury ”.

Dzień z życia redakcji

Jak co tydzień cisnę pociągiem na 17, do Młodzieżowego Domu Kultury przy ul.Barlickiego 3 w Gliwicach, bo zobaczyć tam jedynie będącą zawsze i wszędzie na czas głowę całego zamieszania Adrianę Urgacz i dwie inne osoby - reszta jak zawsze się spóźni. Kiedy już docierają wszyscy, tradycja wymaga, by zawsze choć jedna osoba przyniosła jedzenie i przez pierwsze 15-20 zamiast uczestniczyć w zajęciach, objadała się na oczach innych - najczęściej są to Wiktoria lub Jakub. Zajęcia dziś klasyczne - warsztaty. Żadnego wyjścia, jak tydzień temu, twarde siedzenie i pisanie. Mamy parę nowych osób, które trzeba wdrożyć w temat. Problemów z tym nie brakuje, największy miała Sandra - jak się podpisać pod artykułem. Podchodzi i szeptem pyta do ucha: "Daj mi złotą radę - jak się mam podpisać". Głośny śmiech pytanego zburzył całą tajemnicę.
Ja z drugiej strony miałem zamieszanie z umówieniem się z "chłopcem z zapałkami", który wydzwania średnio trzy razy w tygodniu do redakcji, z pytaniem, czy o Nim napiszemy. Cóż za upór. Upór, którego powinniśmy się uczyć, w końcu dobry dziennikarz wyrzucony drzwiami - wejdzie oknem. A jeszcze lepszego w ogóle nie wyrzucą.
W związku z tym, że szukamy nowych twarzy redakcji, odwiedziła nas pewne osoba, ale nie wiem czy można nazwać ją "nową twarzą". Był to mężczyzna, który nawet napisał artykuł o nowościach w Oplu, jednak nikt z nas nie wie jak się nazywa i jak wygląda. Nie sposób złapać go w jakikolwiek sposób. Nazwijmy go roboczo - Fantomas.
Otóż Fantomas jest podobno ścigany przez Pentagon i stąd ta ostrożność. Dodatkowo ściga go Paniówkowa mafia za brak faktury za prowadzone z nimi ciemne interesy.
Nie brakowało jak zawsze gromkich śmiechów i głupich dowcipów, ale wszyscy wyglądaliśmy - jak zawsze - nieskazitelnie.

Pani Adriana - klasycznie na biało i okularami na głowie (by solidaryzować z Fantomasem)
Wiktoria - w czarnych rajstopkach i cekinowym batmanem na koszulce
Sandra - wyjątkowo bezczelnie w kapeluszu przed Godłem
Paulina - jak na wieczór z drogim winem
Jakub - w podejrzanej kędzierzawej czapce
Szymon - w czym był Szymon?
no a Fantomas był w niczym, bo był, ale go nie było i nikt nie może wiedzieć, że był

Reszta niestety nieobecna, no może poza częściowo obecną Anną, z którą rozmawiałem przez telefon - ot i cała Jej obecność.


Chcesz przyjść? Czekamy w każdy czwartek od godziny 17 w MDK przy ul. Barlickiego 3 w Gliwicach.
Ty się nie spóźnij!

(wszystkie wymienione w tekście -poza Fantomasem- osoby obecne w dziale "Redaktorzy")